Taki nieco węgierski "Dzień Świra", ale to nie o frustracjach (choć może trochę tak), lecz o tożsamości i o tym, jak i co pamiętamy. Zaskakujący i nieoczywisty, bo takie właśnie jest życie. To przespane na łóżku z palet, zagrane między kurzą publicznością czy emocjonalnie przeżyte pośród lawendy. Życie to możliwości i dziwne zbiegi okoliczności. A my jesteśmy tym, co sobie z tego weźmiemy. Dowcipny, melancholijny, ale czy do dłuższego pamiętania? Całkiem niezły.