W mojej ocenie film jest takim dziwnym zlepkiem różnych gatunków, ale niestety wyszedł z tego kiepski mix. Z jednej strony niby uduchowiony romans z morałami, z drugiej nieudolna komedia, w ogóle nie zabawna. Do tego jeszcze te sceny z masturbacją które pasowały tu jak kwiatek do kożucha. Chyba taka próba przełamania na siłę grzecznego i słodkiego charakteru filmu. Tylko, że wyszła z tego zupełna groteska. Albo kolega z wieczną erekcją... to już zabawne czy jeszcze nie? Bo nie wyczułam co autor miał na myśli. Albo robimy bezpośredni film w stylu American Pie, albo słodki romansik o niewinnych nastolatkach, bo jedno z drugim zupełnie nie współgra.
Bohaterowie... niby taki krejzi chłopak, taki buntownik. Niby, bo tak właściwie zupełnie nie ma ciekawej osobowości. Chodzenie z gołym tyłkiem i trochę żartów w szkole to trochę za mało na zbudowanie ciekawej postaci. I ta totalnie nijaka dziewczyna, jedna z najbardziej bezbarwnych i nudnych damskich postaci jakie widziałam w kinie tajwańskim. Przez większość filmu naburmuszona i zbolała, poza wyglądaniem ładnie to raczej nie wniosła tam niczego.
Jakoś zupełnie nie kupuję tych postaci, tej historii, tego ich niby uczucia. Film jest bardzo pretensjonalny, chaotyczny, niby dużo się dzieje, ale nic z tego nie wynika i zupełnie nie zaciekawia. Straszna słabizna.