PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=564160}

Miły gość Johnny

Nice Guy Johnny
5,7 1 047
ocen
5,7 10 1 1047
Miły gość Johnny
powrót do forum filmu Miły gość Johnny

Jestem miłośnikiem dobrego horroru, mocnego uderzenia w wydaniu braci Coen, czy klimatycznego omamiania widza czarowaniem w stylu Tima Burtona. Lubię kino batalistyczne a więc dramat wojenny, czy historyczny. Nie stronię od klimatycznego Sci-Fi.
Czemu więc obejrzałem film pokroju „Miły gość Johny”, któremu zupełnie nie po drodze do kina, które preferuję?
Bo życie w związku to sztuka kompromisu a ja inicjując oglądanie podobnych filmów widzę w tym szansę na odklejenie Żony od otumaniających seriali, które osaczają nas z każdego niemal kanału.
Z „Miłym gościem (…)” nie wypaliło.
Mało wciągający początek, brak znanej, czy choćby rozpoznawalnej obsady aktorskiej, główny bohater wyglądający trochę jak przerośnięty przedszkolak – wszystko to razem zniechęciło Żonę do oglądania (Edwarda Burnsa grającego wujka bohatera skojarzyłem tylko ja, mając świeżo w pamięci „I uderzył grom”, czy „Szeregowca Ryana”.)
Gdy w drugiej scenie filmu niepotrzebne bluzgi jednego z bohaterów (Edward Burns w wydaniu wujka-barmana) wylały się z ekranu Małżonka na serio odpadła w przedbiegach mrucząc coś o kinie klasy B i udając się na spoczynek.
Ja postanowiłem przez następne 1,5 godziny dać filmowi szansę.
I w sumie nie żałuję.
Zacznijmy od minusów. Pochwalimy na podsumowaniu.
Opowiadana historia sprawia wrażenie niedopracowanej. Rzecz dzieje się stacjonarnie, scenariusz nie należy do wyszukanych. Dodatkowo niektórzy z bohaterów dostali role dość przerysowane (narzeczona głównego bohatera, jej cudownie irytujący ojciec z grymasem twarzy jak po połknięciu bawolego prącia i wujek bohatera – jak dla mnie wręcz sztucznie i nierealnie obleśny, rzucający podtekstami nie tylko w obecności siostrzeńca, ale nawet jego mamy, czyli swojej siostry).
To oczywiście przeszkadzało w delektowaniu się filmem, ale może to mój subiektywny odbiór.
Coś zaczęło iskrzyć, gdy w opowieści pojawiła się Brooke grana przez Kerry Bishe. Wniosła zarówno coś nowego, świeżego w opowiadaną historię, jak i szczyptę prawdziwej nostalgii, zadumania i luzu, czy wręcz szampańskiego szaleństwa (próba kąpieli we wzburzonym morzu).
Wydaje mi się, że to właśnie dzięki Niej i chyba tylko dzięki niej, udało się film uratować.
Nagle zaczęliśmy wciągać się w problemy bohatera, który wcześniej kryształowo jednostajny, niezachwiany do bólu a przez to nudny i nużący w odbiorze dla widza (na Boga niech wreszcie pokaże przed ekranem jakieś emocje) – za sprawą dziewczyny zaczął okazywać rozterki, emocje, wahania.
Sceny na plaży wieczorem przy ognisku, nocne eskapady do domu, dialogi dwójki bohaterów na tle linii morza… Coś zaczęło iskrzyć i nie były to tylko płomienie z ogniska.
Całość miała potencjał i klimat, ale czy reżyser i scenarzysta go wydobyli? Zostawiam decyzję widzom. Ja odnoszę wrażenie, że nie do końca a jeśli film jednak jakoś się broni to głównie za sprawą trochę filuternej a bardzo zagubionej Broker (Kerry Bishe) z jej tekstami w stylu:
co chcę robić? Wsiąść do auta i jechać przed siebie bez jasno wyznaczonego celu...

Dla odmiany tytułowy Johnny mnie swą rolą nie znokautował. Mały, niepozorny. Chodzący w przydługich portkach, sandałkach i czapce z daszkiem, nie ujął mnie w niczym. Zaryzykuję, być może krzywdzącą tezę, że każdy inny aktor zagrałby ta rolę równie dobrze a wielu – prawdopodobnie znacznie lepiej.
1-2 sceny sztucznie nawiązujące (przynajmniej dla mnie) do „Absolwenta” w wydaniu z Dustinem Hoffmanem (kręcenie się bez celu na materacu po basenie a w tle nostalgiczne kawałki).

Reasumując, żeby nie przynudzać bardziej niż to konieczne…
Film o dylematach związanych z podejmowaniem decyzji, o których wiemy, że zmienią nasze życie, że mogą być nieodwracalne i że świadomość tego faktu nas niezmiennie przeraża bo decydować, zwłaszcza ze świadomością tracenia czegoś – boi się każdy.
To również film o lojalności, przywiązaniu i wierności, ale przede wszystkim o hołdowaniu marzeniom. Zwłaszcza, gdy jest się młodym i człowiek patrzy tylko i wyłącznie przed siebie a nigdy wstecz.
Dobry pomysł, wykonanie mniej udane, trącające amatorszczyzną, ale finalnie film zapada w pamięć.
Warto obejrzeć, choćby dla finałowej symbolicznej sceny, gdy bohaterka z rozwianymi włosami targanymi powiewami wiatru, bosa, wolna, nieograniczona na masce auta wiozącego ją, dokąd tylko chce, dzwoni wolna jak ptak do rozgłośni radiowej.
Ten obraz emanuje wolnością wyboru.
Hipisowska brać była by zachwycona.
Szkoda tylko, że to trochę nie prawda i że życie, inaczej niż w filmie na takie wybory i taką wolność nam (z reguły) nie pozwala.
Ale może w tym tkwi potencjał filmu…
Bo jak powiedział kiedyś Raczek; widzowie chodzą do kina, by oglądać nie prawdę.

Pozdrawiam,
jabu


ocenił(a) film na 6
jabu

siedzisz w mojej głowie ?
dokładnie takie same odczucia po obejrzeniu filmu ( szczególnie odnośnie głównego bohatera )
dodatkowa - kalka sytuacji u mnie w domu - żona też po 15 min filmu udała się na spoczynek
pozdro :)

jabu

doczytałem tylko do "brak znanej obsady" i postanowiłem skończyć czytać, szkoda gadać... oceniać film po obsadzie omg...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones