Ciężki film, na pewno nie określiłabym go mianem pięknego, bo piękne były tu tylko obrazy. Całe to życie w poczuciu samotności, z obciążeniem po stracie dziecka. Nie dziwne, że gdy trafiła na kogoś, kto w jej głowie mógł jej dać poczucie bycia potrzebnym, starała się za wszelką cene o danie jej tej szansy. Historia o toksycznym związku i małżeństwie. Nie widzę tutaj żadnych plusów, brał wszystkie pieniądze za jej obrazy, kazał z siebie zrobić pana i władcę, któremu nie można się sprzeciwić. Przecież to było chore, a że cierpiał gdy odeszła nie sprawia nagle, że był dobrym mężem. Wiadomo można mówić o innych czasach, ale na pewno istniały wtedy małżeństwa bez przemocy fizycznej, psychicznej i ekonomicznej. Też mam wrażenie, że opis filmu jest tu źle dobrany, bo właśnie po nim spodziewałam się ciepłej historii o miłości dwóch ludzi z problemami
W pełni się zgadzam. Określanie tego filmu jako obrazu romantycznej miłości (a z takimi stwierdzeniami też się spotkałam), to ogromne nieporozumienie. To był typowy przemocowy związek z charakterystycznym współuzależnieniem osoby tej przemocy doznającej. Rola Sally Hawkins jest niesamowita, przejmująca do bólu. Podziwiam jej ciepło, łagodność, mądrość. Ale natura związku z tyranem Everettem budzi mój sprzeciw.