Nie chcę się znęcać, ale porównania, które autor przy muzyce Dead Can Dance to osobistej historii, są niczym innym – jak bombardowanie Drezna przy akompaniamencie „Pust Wsiegda Budiet Sonce”
Rozumiem młodzieńcze wyrywy i daleko idące fantazje reżysera. Oczywiście, jeśli te fantazje mają jakikolwiek sens. Czczym produktem jest wg mnie pokazywanie tego typu gniotów obok filmów mistrzów, jak np. K. Kieślowski. Gorąco nie polecam... :(