Istnieją filmy, które pomimo wszystkich swoich niedoskonałości przypadają nam do gustu stając się niezapomnianym przeżyciem. W tym przypadku mamy lekko banalną komedię romantyczną o dojrzewaniu do uczucia... Niby nic odkrywczego, niby nic co mogłoby zapaść na dłużej w pamięci a jednak...
Głównym powodem moich zachwytów(ale nie jedynym) jest świetna Traci Lords, która na ekranie wprost "błyszczy". Obraz nabiera uroku zawsze wtedy gdy jej charyzmatyczna osoba pojawia się w kadrze (a że jest w roli głównej, to czaruje nas praktycznie przez cały film). Na tym jednak plusy się nie kończą (aż tak wielką czarodziejką ona nie jest;). Taką samą, jak nie większą zaletą filmu jest to, że cały obraz dobrze komponuje się w swojej konwencji (jeżeli można tak powiedzieć). Życie bohaterów zestawione jest w sposób naturalny (z racji wykonywanych przez nich zawodów: pisarz i wydawca) z fikcja literacką, przeplatając się wzajemnie, tworząc udany kompozycyjny mix. Zamierzony efekt czy nie, wyszedł filmowi na dobre.
Poza tym film stawia kilka aktualnych pytań na temat kondycji współczesnych społeczeństw (samowystarczalność, brak potrzeby obcowania z drugą osoba itp.)
Przede wszystkim jednak jest to całkiem udana komedia romantyczna z sympatycznymi bohaterami i wciągającą historyjką (i to wystarcza do odprężającego relaksu).