...i jedyne, co dostałam, to krótka scena, w której Jackie walczy z... małymi dziećmi. A poza tym były jeszcze dzieci
walczące między sobą... eh. Mało to było porywające. Więc jeśli nie dostałam fajnych scen walki, to mogłam chociaż
dostać fajne postacie, prześledzić ich rozwój, ale nie, nie było tam nikogo ciekawego, ale czego ja oczekuję po kinie
familijnym... No cóż, może jako kino familijne się sprawdza, bo nic ambitnego, bajeczka dla dzieci. Ja szukałam
dobrego filmu z gatunku martial arts (lubię takie filmy) i źle trafiłam. Jakie tu w ogóle było przesłanie? Chłopak
przyjeżdża do Chin, gdzie jak wiadomo chińskie dzieci ćwiczą, ćwiczą i ćwiczą, by być mistrzami w czymkolwiek, czy to
w graniu na skrzypcach, czy to w kung fu. Po czym główny bohater robi dokładnie to samo, też poddaje się treningowi,
by być mistrzem. Ale czy ja wiem, czy to dobre przesłanie, by trenować tak ciężko, jak robią to chińskie dzieci nie
mające normalnego życia poza treningami? Muzyka była straszna (Justin Bieber, czy dobrze słyszę?). Tytuł bez sensu
(ok, to remake kultowego "Karate kid", ale jednak opowiada o kung fu, więc można było śmiało zmienić nazwę na
"Kung fu kid". Jedyne, co na plus dla filmu, to chińskie klimaty, piękny teatr cieni, fajnie przedstawione zderzenie
różnych kultur. Bardzo lekkie kino, takie właśnie typowo familijne, więc pewnie wielu z was się podoba, ale do mnie
nie trafia, więc uszanujcie moją opinię tak, jak ja szanuję tutaj większość pozytywnych opinii. ;)