Film prezentuje się znakomicie od strony wizualnej, ale trudno się temu dziwić, skoro za zdjęcia odpowiada nominowany do Oscara za „Idę” Łukasz Żal. Kamera przez większość czasu jest bardzo statyczna, ale to tylko potęguje atmosferę filmu, która z czasem staje się coraz bardziej duszna. Choć van Horn nie uniknął błędów – choćby w finale, moim zdaniem ten film prezentowałby się w ogóle rozrachunku o wiele lepiej, gdyby zakończył się 5 minut wcześniej – zdecydowanie jest to udany pełnometrażowy debiut. Emocje kumulują się w bohaterach przez cały film, z każdą minutą odczuwamy to coraz bardziej, nawet jeśli bohaterowie, jak to Skandynawowie mają w zwyczaju, przez cały czas tłumią je w sobie.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o filmie, zapraszam na www.wmalymkinie.wordpress.com :)
Zgadzam się w 100%. Kino skandynawskie lubię właśnie za budowanie napięcia i powściągliwość bohaterów, jednak kiedy już następuje punkt kulminacyjny szkoda tak go tonować i wracać do atmosfery, która towarzyszy widzom przez blisko 1,5 godziny seansu. Poza tym film udany, szczególnie pod względem zdjęć.