Spaghetti, ale jakieś rozgotowane. Przyciągają nazwiska Harvey Keitela i Davida Bowiego w obsadzie i gdyby nie ten drugi, zapewne nigdy nie zadałbym sobie trudu poszukiwania tej pozycji - wiadomo, serce nie sługa.
Przez pierwszą połowę mocno wieje nudą, a co gorsza, rzecz jest mocno upstrzona czerstwym poczuciem humoru. Miałem wręcz wrażenie, że oglądam jakiś odcinek serialu w stylu "Dr. Quinn". Akcja rozkręca się wraz z wkroczeniem na scenę Maestro, problem jedynie w tym, że Bowie pojawia się dopiero w 53 minucie. I od razu dosłownie zaczarowuje ekran. Dla niego warto przeboleć całą tą bezbarwną historyjkę, w której za grosz oryginalności. Jako rewolwerowiec o nazwisku Jack Sikora (sic!) jest... po prostu po swojemu elektryzujący. Jeśli nie podzielasz mojego entuzjazmu dla tego pana, to zdecydowanie możesz sobie odpuścić seans (zresztą, co ja pieprzę - gdyby nie on, nikt by o tym filmie nie usłyszał), bo jest to jedyny jasny punkt tego obrazu. Ale za to jaki! Z tego też powodu ocena z mej strony nieco zawyżona.
To 'Sikora' wymyślili chyba dlatego, że fonetycznie to jest totalna abstrakcja dla nie-Słowian, ergo pasuje do świra. Scena z gitarą miód malina, notabene coś z ironii Eastwooda mi tu wyszło.