Jeśli spodziewacie się wybitnego kina na miarę Once Upon A Time In America w wersji reżyserskiej - sorry, nie trafiliście.
Free Guy to kino dla nastolatków, graczy - cały film to ciąg Easter Eggów i ciśnięcia beki. Tak trochę Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, choć porównywanie jednego do drugiego to jak porównywanie... nie wiem, Batmobilu i M12 FAV Warthog - oba są mocarne, wspaniałe i jeżdżą nimi goście o potędze małej armii, ale są same w sobie zupełnie różne
Free Guy? Parodia GTA Online i pewnej starszej produkcji, jednego z najdroższych growych faili (niestety nie pamiętam tytułu, może kiedyś zedytuję ten komentarz i to poprawię). Wyśmiewane jest wszystko, od samej gry, po graczy i tendencję "Nie ma wrogów, lutuj wszystko" (Kilka miesięcy wcześniej w serwisie GryOnline pojawił się zresztą artykuł o gościu, który wybił wszystkie stworzenia w Skyrimie, więc ten... dowód, nie?).
Nie twierdzę, że ten film jest tylko dla ludzi z rocznika 2005+, dorośli też znajdą powody do śmiechu, ale... większość filmów ma Easter Eggi, których nie skumają dzieci. Tu jest na odwrót - sam byłem na filmie z młodszym bratem i mamą.
SPOILER ALERT
Mama śmiała się z oczywistszych żartów (np. o Colcie w spodniach), tak samo jak ja i brat, z tym że ona śmiała się z absurdu sytuacji, brat (lvl 11) z żartu o... no wiadomo, podwójne dno, a ja (lvl 16) stąd, że, może tylko dla mnie, skojarzyło mi się to z jedną sceną z "Far Cry" w wykonaniu Uwe Bolla (niech ten dziad przejdzie na emeryturę i przestanie szkodzić ekranizacjom gier, błagam!), kto wie, ten wie (chociaż odradzam oglądanie bez gazu rozweselającego, lepiej obejrzeć streszczenie na TVGry)