Jak to ktoś pisał w "Świecie Filmu" - Flint jest bardziej bondowski niż sam Bond (nie tylko szpieg i komandos, ale i chirurg, baletmistrz, naukowiec, znawca kuchni...). Film z jego przygodami ogląda się nawet nieźle, acz ma się wrażenie zmarnowanego potencjału niektórych scen czy postaci. Szkoda, że nie rozwinięto na przykład motywu agenta 0008 czy nie pojawiło się więcej odniesień do Bonda, poza "SPECTRE?/Coś gorszego niż SPECTRE". 6/10 - rozerwać się można, ale nic specjalnego.