Drugi pełnometrażowy film w karierze Sama Raimiego to zwariowana czarna komedia, odwołująca się na równi do źródeł slapsticku, jak i wzorców znanych z klasycznego kina noir. Znajdziemy tu elementy wywiedzione z surrealizmu, nastrój rodem z kina grozy i dużą dawkę absurdalnego humoru. "Crimewave" w momencie premiery zaliczyło katastrofalna klapę, krytyka również nie okazała się przychylna. Pomimo jednak, że obraz Raimiego (według scenariusza popełnionego wespół z braćmi Coen) posiada pewne wady (głównie wynikłe z małego doświadczenia twórcy, któremu zresztą odmówiono prawa do wzięcia udziału w montażu) i jest dosyć nierówny, przyznam, że bawiłem się na nim naprawdę nieźle. Przynajmniej w kilku momentach autentycznie mnie rozbawił (moim faworytem jest dzieciak z windy: "MY DAD!"), a jego stylistyczne szaleństwo osobiście odczytałem jako ujmujące. Tyle, że jest to film, do którego trzeba się "dopasować", bo nie każdemu odpowiadać będzie aż tak ekstrawagancka forma. Ci którym przypadły do gustu dwie dalsze części "Evil Dead" ze spokojnym sumieniem można jednak polecić - już sama osoba Bruce'a Campbella będzie wystarczającą rekomendacją (bezbłędny!).