Wczoraj przypadkiem trafiłem na ten film na jakimś kanale tv. Już wcześniej o nim słyszałem, że to ikona kontrkultury lat 60-tych i pozycja obowiązkowa. No to obejrzałem.
Nie ukrywam, że mam sentyment do lat 60-tych i ówczesnego fermentu: rewolucji w kulturze, dzieci-kwiatów, wolnej miłości i takich tam. Spodziewałem się, że film poruszy jakieś ważne sprawy, nawet jeśli były one ważne tylko w latach 60-tych. Nic z tego - niby było coś o wolności, ale ta wolność była rozumiana w dosyć specyficzny sposób. Nikt nie przejmował się podstawową zasadą cywilizowanych ludzi "żyj i daj żyć innym". To raczej była gloryfikacja anarchii i łamania wszelkich zasad społecznych i moralnych. Film nie ma żadnego głębszego przekazu. Żeby chociaż bohaterowie coś sobą reprezentowali. Niestety, film opiewa bandę idiotów na motorach, którzy jednoznacznie kojarzą mi się z gangiem Czarnych Wdów w filmie "Każdy sposób jest dobry" z Clintem Eastwoodem. Dziwne, że "Dzicy Aniołowie" podawani są na poważnie. Szkoda, bo mogła być z tego niezła komedia, zabrakło tylko paru gagów.