Nieźle nakręcone, ciekawy klimat Rio przełomu lat 80/90 ale - jak dla mnie - przynudna fabuła. Nie wiem, może problem leży w tym, że akurat nie jestem fanką tego rodzaju kina, a film oglądałam bo gdzieś przeczytałam, że to THRILLER erotyczny, więc może spodziewałam się trochę więcej "dreszczyku" albo przynajmniej jakiejś bardziej skomplikowanej intrygi... a ten film jest taki - powiedziałabym - troszkę "nie z mojej półki", nie twierdzę, że jest zły, ale znajomym, którzy mają podobne upodobania filmowe do moich, bym go nie poleciła...
Przeczytaj uważnie jeszcze raz. Przecież właśnie napisałam, że był CIEKAWY KLIMAT i było to właśnie to, co w filmie najbardziej mi się podobało.
Podkreśliłam jedynie, że - jak dla mnie - fabuła była trochę mało wciągająca i nie w moim stylu (tak się składa, że ja akurat jestem wielbicielką różnej maści horrorów, thrillerów, Stephena Kinga i tym podobnych) więc fabuła oparta na takich męsko-damskich gierkach to jest akurat coś, co nie specjalnie mnie fascynuje. Ale to jest tylko moje subiektywne zdanie, bo zdaję sobie sprawę, że są osoby, które lubią takie filmy i którym ten film się na pewno podobał.
Pozdrawiam :)
Napisałaś o "klimacie Rio". Mnie chodziło o klimat filmu, o całokształt. Akurat mogę Ci łapkę podać, bo sama też jestem raczej zwolenniczką ulubionych przez Ciebie gatunków niż ckliwych romansideł.;) Ale "Wild Orchid" IMO dosyć daleko od tego schematu, i właśnie dlatego mnie urzekła...
PS. Co prawda ostatnio trafiam na typowe "syfy horrorowe", ale już mniejsza;)
W takim razie przepraszam za nieporozumienie, chodziło mi o to, że w filmie był ciekawy klimat (w tym - klimat Rio) - tak to ujmijmy. Wiem, że Wild Orchid nie jest jakimś ckliwym romansem, inaczej bym tego filmu nie obejrzała do końca, tylko pewnie wyłączyłabym po jakichś 15 minutach. Tak jak napisałam w pierwszym poście - nie uważam, żeby był to zły bądź kiepski film, tylko nie do końca w moim stajlu. W tamtych czasach umieli jeszcze kręcić filmy epatujące erotyzmem, które nie były chamskie ani wulgarne i miały w sobie to "coś". Niestety dzisiaj to wszystko jest w wydaniu o wiele bardziej prymitywnym i pozbawionym uczuć a skupionym jedynie na sferze czysto fizycznej...
Dokładnie tak jak mówisz w dwóch ostatnich zdaniach, dlatego troszkę jednak dziwi Twoja ogólna ocena;)
Bo ja w ogóle surowo oceniam filmy - np. 9 i 10 daję sporadycznie, tylko kilkunastu filmom na ponad 1000 jakie mam oceniane. Nie wiem, może Wild Orchid odebrałabym inaczej i oceniłabym nieco wyżej, gdybym oglądała go o innej porze ale tak się składa, że siedziałam po nocach i byłam już zmęczona... Może jak przy jakiejś okazji obejrzę go ponownie, to dam oczko lub dwa wyżej :)
Heh, no wiesz Twoja sprawa, ale podejrzewam że tak jak mówisz, przy świeższym oczku inaczej odebrałabyś całokształt;)
Swoją drogą podobnie miałam z "Siedem". Nie mogłam się nim do pewnego czasu zachwycać, bo zawsze trafiałam na niego o cholernie późnej porze. I dawałam radę uszczypnąć jeno kawałek;) Byłam wyrąbana jak 150, ale przysięgałam sobie:"Obejrzę, dziś KURDE obejrzę to przeklęte, wychwalane "7"...A tu zupa, udało mi się dopiero po paru latach zasiąść do seansu będąc przytomnąXD
No i się zachwyciłam też.
Niby fabuła taka troszkę rozlazła i zwykła a mimo to film urzekł mnie swoim klimatem, muzyką i jakąś taką specyficzną aurą. Ten Rourke ma (miał :-) ) w sobie to coś.