Taki technicolor w '39 nie był łatwy do zrobienia. Gorszy fabularnie, "Miasto bezprawia" rządzi zdecydowanie. Film porusza istotny dla amerykańskiego społeczeństwa problem - czy opłaca się wychylać i służyć państwu. Problem powiedzmy, średnio trudny, ale cóź. Na pewno dobrze że przedstawia kowboja który ma wątpliwości co robić, a nie jakiś posąg na koniu (a'la John Wayne), na pewno jednak dało się rozterki głównej postaci skrócić. Choć i tak w porównaniu z takim "Gladiatorem" to nic - Flynn zostaje szeryfem gdzieś w połowie filmu, a od 30 min wyraźnie go do tego ciągnie.