Przyznam szczerze - ten film wydawał się dla mnie czekoladą zajadaną cukrem i popijaną płynnym miodem. Współczesne legendy kina zaangażowane we wspólny projekt o kolejnym wielkim zwycięstwie moralnym USA. Jednym słowem, tak słodko, że aż mdli.
Całe szczęście na seansie pozytywnie się zawiodłam. Choć reżyseria Spielberga powoli trąci myszką, ale nadal jest to wytrawny artysta ze świetnymi pomysłami (kreacja Nixona, wow).
Historia jest znacznie bardziej zniuansowana, niż się spodziewałam, co więcej - Spielberg zatacza w tym filmie szerokie kręgi wokół tematu wolności słowa. Lwią część filmu poświęca zmianom kulturowym w społeczeństwie. Pięknie wygrana jest droga Kay Graham (czyli Streep) od szarej myszki z wysokich sfer, której zdania nikt nie bierze pod uwagę, do roli prawdziwego lidera. Niesamowicie ikoniczna, ale nienachalna rola. Chyba moja ulubiona z ostatnich lat kariery Streep.
Film przez cały czas trzyma dobre tempo, ani na minutę mnie nie znudził. Naprawdę kawał porządnego kina.
Pełna recenzja: https://www.youtube.com/watch?v=lmH_iKf_Yq4