Książka wpadła mi w ręce w zeszłym roku zupełnie przypadkowo i byłam zdumiona, jak niesamowita się okazała. Uwielbiam science-fiction, a science-fiction wyciskające u mnie łzy to naprawdę rzadkość. Historia mocno mnie urzekła. Dlatego byłam tym bardziej zdumiona, kiedy okazało się, że istnieje film na jej podstawie. Obejrzałam go i uczucia do tej opowieści wróciły, choć, jak zwykle w przypadku ekranizacji, coś mnie zakuło w oczy. Tak jak przy ekranizacji "Księcia Kaspiana" nie mogłam zrozumieć pomysłu na romans Kaspiana i Zuzanny, tak tutaj trochę niedorzeczne wydawało mi się ciągnięcie historii Andrew w stronę związku z wnuczką Małej Miss. W końcu w książce jedną z najpiękniejszych scen, według mnie, była ta ostatnia, w której Mała Miss wyszła na przeciw umierającemu Andrew.
Robin Williams naprawdę fantastycznie wypadł w roli androida i dałabym temu filmowi ocenę dużo wyższą, gdyby właśnie nie to małżeństwo z...Portią?