Nie rozumiem, dlaczego tak wielu widzów ocenia film jako opowieść o wpływie kościoła na społeczeństwo. Wg mnie to nie jest film o Kościele, a o człowieku. Warto go obejrzeć.
Moim zdaniem on wcale nie chciał być w kościele, chciał po prostu być gdzieś i dla kogoś ważny a udawanie księdza pośród małej społeczności dawało mu zdecydowanie taką możliwość.
Mam wątpliwość, czy to właśnie taka historia. Bo z tego by wynikało, że wszystko było na pokaz. Nawet ten różaniec, który odmawiał, gdy nikt nie widział.
Jeśli Kościół to wspólnota wiernych, to jak najbardziej ten film jest o takim Kościele. Tyle, że tu rzeczywiście nie o to chodzi. Ale sceneria i wyciągnięte na zewnątrz racje i emocje duszy, obok skowytu codzienności grzesznej i bezgrzesznej czynią ten film, tą opowieść, bardzo wymowną. I - jak już wspomniałem obok - poruszającą.