Obejrzałam pół godziny i odpuściłam z uwagi na brak realizmu. Typ przyjeżdża nie wiadomo skąd, nikt go o nic właściwie nie pyta. Zaczyna prowadzić msze, wysławiając się jak typowy absolwent poprawczaka i nie budzi to niczyich podejrzeń. Potem ta scena przy tablicy ze zdjęciami ofiar wypadku, gdzie ludzi zachęceni przez "księdza" drą się na cały głos w ramach terapii. Serio, gdzie w Polsce, w małej miejscowości?