bo niestety kojarzył mi się poziomem z powieściami Jodi Picault, które są raczej czytadłami niż literaturą. Takie mam brzydką refleksję, że połączenie pierwszej miłości i nowotworu to zupełnie nienowatorski pomysł - z myślą, że dobrze się sprzeda. Ale gra aktorska dobra, Pod względem realizacyjnym ogólnie sprawnie zrobiony. Ale raczej rzemiosło, niż sztuka. Ktoś ma inne zdanie ?
Też mnie ten motyw nieco odepchnął, ale cała realizacja przyjemna. Fajny klimat, barwne postacie. Wiec w sumie zgadzam się z opinią.
Zdecydowanie mam inne zdanie. Właśnie ten film unika klisz, unika stereotypów. Choroba nie jest głównym "bohaterem" filmu, właściwie nie ma o niej słowa w filmie. Wszystko widzimy w gestach, mimice, oczach. Nie epatuje cierpieniem i ckliwością. Równie ważnymi osobami co Millie są jej rodzice i Moses.
Litości! Film mniej więcej taki sam jak "50/50", przebija z niego "The Fault in Our Stars", a to skojarzenia na szybko. Do tego to nawiązanie do Haneke, zaraz będzie można robić rankingi "filmów dekady o terminalnie chorych". Choroba postępuje, ale dziewczę wygląda całkiem dobrze, dealer narkotyków nie ma z dealką prawie niczego do czynienia, cyrk dla dzieci.
A ja miałam właśnie wrażenie ze ten film NA SZCZĘŚCIE niewiele ma wspólnego z 'The Fault in Our Stars' nie zniosłabym kolejny raz tych wymuskanych postaci z idealnymi wyciskającymi łzy słodkimi dialogami ... tu przynajmniej postacie są jakieś takie z krwi i kości, Moses ma tłuste włosy, ojciec całuje sąsiadkę, matka popija winkiem leki ...