Są tego plusy – mogłem podziwiać kunszt pisarki i jej talent do lepienia potrójnego dna, wiarygodnych postaci oraz dodawanych z umiarem akcentów humorystycznych, mimo ogólnej powagi swoich historii. I co ważne, wciąż robi to z tą samą świeżością, mimo że korzysta ze schematów zastosowanych już w debiucie: „Tajemniczej historii w Styles”...
Podstarzały adwokat po zawale wraca do swojego biura u boku zbzikowanej pielęgniarki. Lekarz zabronił mu niemal wszystkiego: cygar, dziewczyn, whisky i... ciężkich spraw. A akurat trafia się ciekawy przypadek: mąż, który zabił starszą kobietę. Jedyny podejrzany, więc od razu ląduje na sali sądowej. A stamtąd nie daleko od stryczka...
To od Agathy – a co od Wildera? Niewiele. Dobrze dobrał aktorów, to pewne. Dał pole do popisu dla Dietrich, Charles Laughton też miał sporo. W dialogach nie ma już tego samego polotu co np. w „Słodkiej Irmie”. A szkoda.
Dla tych, co lubią Agathę Christie i kryminały z niebanalnym zakończeniem– warto.
6/10.