"Śniadanie mistrzów" Vonneguta to ciekawa, wciągająca, zabawna i inteligentna książka. Problem w tym, że do zekranizowania wydawała mi się równie łatwa, jak Encyklopedia Powszechna PWN albo Książka telefoniczna. I najwyraźniej nie myliłem się, bo pan Rudolph zawiódł, a pierwszym lepszym amatorem przecież nie jest.
Film był przede wszystkim straszliwie niespójny. Nie wyszły próby logicznego połączenia scen w książce przeplatanych długimi fragmentami przemyśleń od autora. Pozbawiona narratora opowieść miota się, wydarzenia na ekranie skaczą teledyskowo. Trudno wyłowić ogólny sens z tej historii - dewiacje i wariacje na ekranie mają zastąpić chyba historię, a nie o to przeciez u Vonneguta chodziło. Do tego to, co na papierze było uszczypliwym żartem, tu obraca się w żart zwyczajnie niesmaczny. Całość nie wie chyba, z jakiej bajki jest, i miota się między gatunkami nie wiedząc, w który uciec. Nie zawiodłem się tylko dlatego, że nie miałem żadnych oczekiwań.