W sumie to skusiłem się na ten film, bo zauważyłem w obsadzie Rutgera Hauera, niekwestionowanego gwiazdora kina klasy B, znanego ze starych, dobrych, vhs-owskich produkcji, jak „Autostopowicz”, „Poszukiwany żywy lub martwy” czy „Ślepa furia”.
Spodziewałem się potwornego gniota, i mimo że film do szczególnie dobrych nie należy, nie jest wcale taki zły, a pierwsza część jest nawet nadspodziewanie niezła. Gdyby przez cały film utrzymywał się ten poziom wystawiłbym mu co najmniej o punkt wyżej, niestety, twórcom inwencji starczyło na zaledwie 30 minut, a później film przeradza się w typowe, durne kino klasy B: złoczyńcy stają się coraz bardziej przerysowani, a jednocześnie domyślni (motyw z właścicielką nocnego klubu) , ich niesłychana wręcz precyzja zderzona z zaskakującą niemocą w starciach z Rutgerem Haurem staje się coraz bardziej irytująca, a ponadto zabrakło chyba pomysłu na rozwój akcji, bo kolejne, nic nie wnoszące do fabuły potyczki Hauera z bandytami stają się coraz bardziej nużące.
Generalnie jednak oglądało się już dużo gorsze filmy, i na te 4,5/10 „Zabić hakera” może liczyć.