Relacja

KARLOWE WARY 2019: Spacerem przez świat

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/KARLOWE+WARY+2019%3A+Spacerem+przez+%C5%9Bwiat-133824
Piotr Czerkawski dzieli się wrażeniami po obejrzeniu najciekawszych filmów na tegorocznym festiwalu filmowym w Karlowych Warach. 

***

Łatwo odnieść wrażenie, że relacje z największych światowych festiwali piszą się same. Wystarczy ubarwić refleksje o obejrzanych filmach kilkoma anegdotami na temat lokalnego kolorytu i gotowe. Karlowe Wary bynajmniej nie są tu wyjątkiem. Każdego roku dziennikarze skrupulatnie wymieniają nazwiska obecnych na festiwalu hollywoodzkich celebrytów, delikatnie podkpiwają z przaśnej atmosfery kurortu opanowanego przez hordy rosyjskich oligarchów i rytualnie narzekają na poziom Konkursu Głównego. Na szczęście tym razem zespół programowy, na czele z charyzmatycznym dyrektorem Karelem Ochem, postanowił nieco utrudnić nam zadanie. Nad poczciwymi Karlowymi zawiał – oczekiwany w tym miejscu od lat – wiatr zmian.


Oczywiście, zmieniło się nie wszystko i nie od razu. Czeski kurort wciąż zachował tajemniczą moc przyciągania amerykańskich gwiazd (w tym roku byli to Julianne Moore, Casey Affleck i Patricia Clarkson). W Karlowych nadal króluje także jedyna w swoim rodzaju mieszanka blichtru i przaśności, która sprawia, że po paru dniach człowiek traci orientację i nie wie, czy znajduje się jeszcze w Cannes czy już w Łagowie. Najbardziej wyrazisty symbol tej swoistej schizofrenii stanowi centrum festiwalowe – utrzymany w stylu architektonicznym, który roboczo określiłbym jako "Socreal DeLuxe" – hotel Thermal. Właśnie w położonym w tym obiekcie, mogącym pomieścić aż 1146 widzów Velkym Salu, odbywają się najważniejsze festiwalowe projekcje, na czele z premierami filmów zakwalifikowanych do Konkursu Głównego.

Poszerzenie pola walki


Dokonując tegorocznej selekcji najważniejszej sekcji festiwalu, komitet organizacyjny postanowił zagrać va banque. Choć Karlowe Wary od lat zawdzięczają pozycję najważniejszej imprezy filmowej w regionie konsekwentnemu stawianiu na kino z Europy Środkowo-Wschodniej, tym razem postanowiono odejść od sprawdzonego modelu. Na dwanaście konkursowych filmów tylko trzy można uznać za reprezentantów szeroko pojętego świata postkomunistycznego. Cała reszta tytułów pochodziła z Europy Zachodniej bądź z – egzotycznych ze środkowoeuropejskiej perspektywy – krajów takich jak Chile, Chiny czy Filipiny. Po jednym roku trudno, rzecz jasna, wygłaszać wiążące opinie na temat tak radykalnej wolty, ale wydaje się, że organizatorzy mają powody do zadowolenia. Obecni na festiwalu dziennikarze zgodnym chórem podkreślali, że tegoroczny konkurs prezentował najwyższy poziom od lat.

"The Father"
Festiwalowe jury, w którego skład wchodził między innymi doskonale znany polskiej publiczności reżyser Siergiej Łoźnica, postanowiło przyznać główną nagrodę Kryształowego Globusa bułgarskiemu filmowi "The Father". Opowiadająca o mężczyźnie, który nie może pogodzić się ze śmiercią swojej żony czarna komedia Kristiny Grozevej i Petara Valchanova powinna spodobać się wszystkim tym, którzy na ostatnim American Film Festival poddali się urokowi filmu "To Dust" z Gezą Rohrigiem. Choć "The Father" zyskał uznanie obecnej w Karlowych Warach krytyki, jego zwycięstwo okazało się pewnym zaskoczeniem. Większość obserwatorów stawiała raczej na triumf "Lary" Jana-Ole Gerstera, który przed siedmiu laty przywiózł do Czech znakomitego "Oh boya". Ostatecznie nowe dzieło niemieckiego reżysera zostało uhonorowane dwiema nagrodami – festiwalowym Grand Prix i laurem dla najlepszej aktorki, który powędrował w ręce Corinny Harfouch. W "Larze" Gerster postanowił opowiedzieć historię dojrzałej kobiety (wspomniana Harfouch), która w dniu sześćdziesiątych urodzin dokonuje rozrachunku z dotychczasowym życiem. Niespełniona pianistka i emerytowana urzędniczka daje nam się poznać jako kobieta apodyktyczna, chorobliwie powściągliwa, niezdolna do czerpania przyjemności z życia. Gerster daleki jest jednak od demonizowania swojej bohaterki. Zamiast tego sugeruje, że postawa Lary kształtowała się przez lata pod wpływem niezdrowych relacji z najbliższymi i nie jest żadnym wyjątkiem w sytym, zadowolonym z siebie zachodnim społeczeństwie. Choćby nie wiem jak pesymistycznie to brzmiało, Gerster nie chce jednak licytować się na  okrucieństwo z Michaelem Hanekem, którego "Pianistka" stanowi dla "Lary" oczywisty punkt odniesienia. W przeciwieństwie do austriackiego mistrza, niemiecki reżyser nie jest zainteresowany fundowaniem widzowi terapii szokowej. Zamiast tego stawia na subtelną lekcję empatii, udzielającą się również głównej bohaterce. Na finał intensywnego, urodzinowego dnia Lara zdaje się zyskiwać niedostępną jej wcześniej samoświadomość i zaczyna odczuwać potrzebę przewartościowania relacji z otoczeniem.

"Lara"
Filmem mniej precyzyjnym, ale pozostającym w pamięci równie długo, co dzieło Gerstera okazało się "August Virgin"  Jonasa Trueby (Specjalne Wyróżnienie Jury). Wybór miesiąca, w którym rozgrywa się akcja opowieści jest wysoce nieprzypadkowy. Na południu Europy, co pokazał już choćby Miguel Gomes w hybrydycznym, łączącym fabułę i dokument "My Beloved Month of August", sierpień stanowi okres festynów, zabaw i leniwej celebracji życia. Nie inaczej dzieje się w Madrycie, po którym snuje się trzydziestokilkuletnia Eva (magnetyczna Itsaso Arana, która jest także współautorką scenariusza). Kobiecie niespecjalnie udziela się jednak radosny nastrój otoczenia. Eva niedawno zakończyła długoletni związek i przeżywa kryzys zawodowy, nie chcąc dłużej praktykować wyuczonego zawodu aktorki. W trakcie nieśpiesznych wędrówek po pogrążonym w upale mieście dziewczyna zastanawia się nad przyszłością i wypatruje znaków, które przyniosą jej upragniony życiowy przełom. Jeśli czytając te słowa, odnosicie wrażenie de ja vu, nie jesteście w błędzie. "August Virgin" to film mocno zadłużony w kinie Francuskiej Nowej Fali, ze szczególnym uwzględnieniem twórczości Erica Rohmera. Eva to w pewnym sensie siostra-bliźniaczka Delphine – zagubionej emocjonalnie bohaterki z bodaj najważniejszego dzieła Francuza – nagrodzonego Złotym Lwem w Wenecji "Zielonego promienia". Choć Trueba zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko, pod wieloma względami wytrzymuje porównania ze sławniejszym kolegą po fachu. Podobnie jak Rohmer, hiszpański reżyser okazuje się mistrzem nienachalnej obserwacji psychologicznej. Impresyjna fabuła "August Virgin" utkana jest z pozornie niewiele znaczących rozmów i zdarzeń, które w rzeczywistości okazują się skrywać zaskakującą głębię. Reżyserska intuicja zawodzi Truebę dopiero w deklaratywnym finale, któremu, zamiast Rohmera, zdaje się patronować późny Zanussi.

Na horyzoncie

Rozczarowanie nie jest jednak tak duże, by przekreślić wartość "August Virgin" i nadwyrężyć naszą sympatię do głównej bohaterki. W położenie Evy łatwo wczuć się zwłaszcza z pozycji festiwalowego widza – funkcjonującego w specjalnym trybie, oderwanego od codzienności, snującego się między kinami w poszukiwaniu bodźców i olśnień. Niestety – po części w wyniku wspomnianej, nowej polityki festiwalowej – podobnych emocji nie dostarczały tym razem filmy polskie. W tym roku, po raz pierwszy od wielu edycji, nie mieliśmy swojego filmu w Konkursie Głównym, a nasza reprezentacja ograniczyła się tylko do krótkometrażowych "Drżeń" Dawida Bodzaka i przypomnianego w jednej z pobocznych sekcji "Carte Blanche" Jacka Lusińskiego. W tej sytuacji najgłośniejszym filmem z polskim wkładem na tegorocznym festiwalu okazał się łotewski "Oleg" z udziałem Dawida Ogrodnika i Anny Próchniak. Prezentowane premierowo w Cannes dzieło spotkało się z ciepłym przyjęciem dziennikarzy i widzów. Opowiadający historię łotewskiego emigranta, który przeżywa serie życiowych rozczarowań podczas pobytu w Belgii, "Oleg" to sprawnie zrealizowane kino społeczne w duchu Kena Loacha. Reżyserowi Jurisowi Kursietisowi udało się uniknąć powielania stereotypów każących postrzegać głównego bohatera jako ofiarę wyzysku ze strony zepsutego bogactwem Zachodu. Najwięcej krzywd Oleg doznaje od tych, którzy teoretycznie powinni być mu najbliżsi – innych emigrantów zarobkowych ze wschodniej Europy. Łotewski film przedstawia także interesujące spojrzenie na różnicujące to środowisko relacje klasowe. W bodaj najciekawszej sekwencji  tytułowy bohater, podając się za aktora, trafia na bankiet na cześć występującego w Brukseli łotewskiego teatru. W trakcie imprezy Oleg przykuwa uwagę działaczki kulturalnej i ostatecznie ląduje w jej luksusowym apartamentowcu. Gdy nazajutrz mężczyzna przyznaje się, że w rzeczywistości nie jest aktorem, lecz zwykłym robotnikiem, zostaje natychmiast wyrzucony za drzwi. 

"Oleg"
"Oleg" został zaprezentowany w Karlowych Warach jako część sekcji Horizons, która zwykle skupia zwycięzców najbardziej prestiżowych światowych festiwali. Tym razem, zamiast oczywistych hitów, organizatorzy woleli pokazać na festiwalu wyróżniające się filmy z pobocznych sekcji Berlina, Cannes i Wenecji. Jednym z nich był – uznany przez wielu za najciekawszy tytuł pokazywany w tym roku w Karlowych Warach – "A White, White Day", prezentowany premierowo w canneńskim Tygodniu Krytyki. Film Hlynura Palmasona to niezwykle przewrotne, po bergmanowsku gęste od znaczeń, skandynawskie kino w najlepszym wydaniu. Reżyser z każdą minutą udowadnia, że doskonale panuje nad rzemiosłem i potrafi poprowadzić opowiadaną historię w najmniej oczekiwanych kierunkach. Dzięki temu film, który zaczyna się jak poczciwy dramat obyczajowy, z biegiem czasu zamienia się w psychologiczny thriller o poharatanej męskości, żądzy zemsty i zranionej dumie.

Tegoroczne Horizons to jednak nie tylko przygnębiające opowieści o egzystencjalnych kryzysach. W programie sekcji znalazł się także prawdziwy crowdpleaser z włoskich kin – "Il campione" Leonardo D'Agostiniego. Debiutującemu reżyserowi udało się odświeżyć nieco zwietrzałą formułę buddy movie przez wpisanie jej w interesujący kontekst społeczny. Akcja "Il campione" toczy się w środowisku piłkarskim, a głównym bohaterem filmu jest młody gwiazdor AS Roma, którego sportowy talent jest wprost proporcjonalny do stopnia pozaboiskowej niesubordynacji. Aby okiełznać temperament Christiana Fiero, przy którym zawodnicy pokroju Mario Balotelliego i Radjy Nainggolana zachowują się jak przykładni harcerze, prezes klubu postanawia zadbać o edukację pupila. Trudnego zadania przygotowania młodzieńca do ważnego egzaminu podejmuje się charyzmatyczny nauczyciel z pogmatwanym życiem osobistym. Choć dalszy rozwój fabuły jest przewidywalny jak wynik meczu Napoli z Benevento, "Il campione" dostarcza widzom frajdy za sprawą przekonującej gry odtwórców głównych ról, poczucia humoru i krzepiącego przesłania. 

Mozart kontra Salieri


Niezależnie od tego, że Karlowe Wary bardziej niż zwykle otworzyły się w tym roku na świat zewnętrzny, swoje pięć minut mieli na festiwalu także Czesi. Jednym z wydarzeń imprezy okazały się galowe pokazy dokumentu "Forman vs. Formanzrealizowanego wspólnie przez młodego montażystę Jakuba Hejnę i legendę czeskiej kinematografii – Helenę Trestikovą. Film zapewne nie spełni oczekiwań wszystkich tych, którzy spodziewają się po nim typowego dzieła Trestikovej słynącej ze skrupulatnej, rozpisanej na wiele dekad obserwacji bohaterów. Jeśliby jednak potraktować "Forman vs. Forman" jako typowe kino biograficzne, z całą pewnością trzeba uznać go za wyjątkowo porządną robotę. Ważną zaletę filmu, stanowiącego kompilację archiwaliów z wielu dekad życia Formana, jest oczywiście charyzma bijąca od głównego bohatera. 

"Forman vs. Forman"
Czeski mistrz z jednakową swadą opowiada o naznaczonym przez wojnę dzieciństwie, absurdach życia w komunizmie i trudnych początkach w Stanach Zjednoczonych. Przez cały ten czas Forman kreuje wizerunek człowieka pewnego siebie i zdolnego znaleźć wyjście nawet z najgorszej opresji. Właśnie dlatego najciekawsze w filmie Trestikovej i Hejny są momenty, które podważają tę triumfalną narrację. Pierwszy z nich to fragment wywiadu realizowanego niedługo po premierze "Amadeusza". Będący na ustach wszystkich, cieszący się z wielkiego sukcesu Forman, przyznaje, że bardziej niż Mozarta przypomina Salieriego, który nieustannie zazdrości lepszym od siebie – Felliniemu, Antonioniemu czy Bergmanowi. Choć mistrz po chwili posyła do kamery firmowy uśmiech, łatwo odnieść wrażenie, że w tych słowach kryje się coś więcej niż kokieteria. Druga, jeszcze ciekawsza sytuacja odnosi się do relacji Formana z dziećmi z dwóch różnych małżeństw. W jednej ze scen filmu reżyser przypomina znaną anegdotę o tym, że gdy jego synowie przyjechali do Los Angeles z komunistycznej Pragi, zamiast "Lotu nad kukułczym gniazdem", woleli obejrzeć "Szczęki" Spielberga. Pod koniec sytuacja ta w niemal bliźniaczy sposób powtarza się z synami z późniejszego związku artysty. Na nagraniu z prywatnego archiwum artysty widać, jak stary już Forman, który kilka lat wcześniej nieoczekiwanie kolejny raz został ojcem, rozmawia ze swoimi potomkami w salonie. Chłopcy proszą słynnego reżysera o włączenie im DVD z "Ostatnim samurajem" Edwarda Zwicka. Choć Forman wyraża o filmie niezbyt pochlebną opinię, w końcu daje za wygraną i uruchamia projekcję. Dwie pozornie błahe, zabawne scenki kryją w sobie wielki, czysto Formanowski dramat. Co bowiem, jeśli dowodzą, że podziwiany przez tłumy, wybitny reżyser był w stanie zachwycić swoją sztuką wszystkich poza członkami własnej rodziny? Jakkolwiek nie odpowiemy na to pytanie, dobrze, że padło ono akurat w Karlowych Warach – miejscu wyjętemu jakby wprost ze świata wyobraźni czeskiego reżysera.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones