Relacja

Ale Kino 2019: Odnaleźć w sobie dziecko

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Ale+Kino+2019%3A+Odnale%C5%BA%C4%87+w+sobie+dziecko-135813
Michał Piepiórka pisze dla nas o najciekawszych tytułach pokazywanych na tegorocznym festiwalu Ale Kino w Poznaniu. Sprawdźcie, co zrobiło na widzach największe wrażenie. 
***


Wielkim zwycięzcą festiwalu Ale Kino został holendersko-niemiecki film "Cały świat Romy" Mischy Kamp. Ten werdykt jury nie może nikogo dziwić. Laureat Złotych Koziołków łączy w sobie wszystko, czego oczekuje się od filmów pokazywanych na poznańskim festiwalu. Jest bezpretensjonalny, zabawny i ciepły, a przy tym opowiada o trudnych problemach współczesnego świata z perspektywy najmłodszych. Nikogo nie zaskoczył również wybór publiczności, która postawiła na norweską "Psychobitch" Martina Lunda. Ta tragikomiczna historia miłosna opowiada z kolei o tym, co stanowi codzienność dla nieco starszych bohaterów pokazywanych w Poznaniu filmów, czyli nastolatków. 

Międzypokoleniowe porozumienie

Tytułowy cały świat Romy składa się z kilku elementów. Ze szkoły i przyjaciółki dziewczynki, jej rozwodzących się rodziców oraz babci, z którą spędza akurat najwięcej czasu, kiedy ją poznajemy. Ośmiolatce na początku pomysł wracania po szkole do salonu fryzjerskiego seniorki rodziny w ogóle nie przypada do gustu. Nie ma jednak wyjścia. Jej tata zdecydował się na założenie nowej rodziny, a mama musi brać nadgodziny, by związać koniec z końcem. Jednak, gdy Roma zbliży się w końcu do babci, okaże się, że to najlepsze, co mogło ją spotkać. Równie wiele, a może jeszcze więcej, wyciągnie z tej relacji rzeczona starowinka, która nieoczekiwanie będzie potrzebowała więcej opieki niż dziewczynka. Kobieta zaczyna bowiem zdradzać pierwsze oznaki demencji.

"Cały świat Romy"
Reżyserka "Całego świata Romy" zmierzyła się z coraz bardziej palącym problemem starzejących się społeczeństw. Spojrzała jednak na niego z takiej perspektywy, jak chyba jeszcze nikt dotąd. Starość przefiltrowała przez młodość. Paradoksalnie w tych dwóch krańcowych stadiach ludzkiego życia dostrzegła wiele podobieństw – tęsknotę za domem, szczególne przywiązanie do bliskich, potrzebę stabilności, miłości i oparcia. W świecie, w którym rodzice nie mają czasu dla dzieci, a starców oddaje się do domów opieki, jedynym ratunkiem może być międzypokoleniowe porozumienie. W szaleństwie codziennego pędu i presji kapitalizmu wybawienie mogą przynieść tylko ci, którzy są z niego zwolnieni – czyli wnuki i dziadkowie. 

Emancypująca miłość

"Psychobitch"
jest natomiast analizą życia szkolnego. To film pozornie zlepiony z doskonale znanych elementów. Mamy grupę szkolnych gwiazd, niedopasowanych i starających się niczym nie wyróżniać przeciętniaków. Wszystko płynie swoim rytmem, dopóki te światy nie wejdą ze sobą w kolizję. Tym, co wyróżnia film Martina Lunda, jest struktura komedii romantycznej, wzbogacona o ważny komponent tragiczny. Tytułową "psychobitch" jest Frida, obiekt żartów i politowania, która nie potrafi, a nawet nie próbuje znaleźć wspólnego języka z resztą klasy. Samotna i niezrozumiana przez rówieśników szuka innych sposobów na zwrócenie na siebie uwagi – sięgając po przemoc, wyzwiska i próby samobójcze. Tym niewybrednym przydomkiem obdarzył dziewczynę Marius. Wyróżniający się uczeń, świetny biatlonista, duma swoich rodziców. 

"Psychobitch"
Nietrudno się domyślić, że między tymi dwojgiem narodzi się uczucie. Przed banałem chroni Lunda szczególne wyczulenie na psychologię grup młodzieżowych, realizm przedstawienia mikroświata szkoły, a także bezkompromisowość niesztampowych bohaterów – szczególnie Fridy. Dobrze sprawdził się w tym przypadku wątek miłosny, jakże często pojawiający się w podobnych filmach. Tym razem jednak twórca odnalazł w rodzącym się uczuciu nowy wymiar – emancypacyjny. By bohaterowie byli w stanie wyznać sobie miłość, muszą zmierzyć się z szeregiem barier, ustawionych przez społeczność, w której żyją. Marius musi zbuntować się przeciwko swojemu wizerunkowi porządnego chłopaka, a Frida otworzyć na innych ludzi i ich czułość.

Wszystkie wymiary przemocy

Te dwa filmy bynajmniej nie były jedynymi, które wyróżniały się w programie poznańskiej imprezy. Spośród filmów przeznaczonych dla najmłodszej widowni trzeba wspomnieć o bez wątpienia najciekawszej pełnometrażowej animacji pokazywanej na Ale Kino, czyli "Słynnym najeździe niedźwiedzi na Sycylię" Lorenzo Mattottiego. Włoch, wykorzystując sympatyczne zwierzaki przypominające wielkie przytulanki, potrafił opowiedzieć o bardzo złożonych kwestiach – od istoty tyranii i polityki po problemy narracji, zarówno tej literackiej, jak i tożsamościowej. 

Jeszcze więcej dobrego można powiedzieć o filmach przeznaczonych dla starszego widza. Wystarczy wspomnieć, że wśród nich znalazły się takie tytuły, jak najnowszy film klasyków kina europejskiego, jakimi bez wątpienia są bracia Dardenne ("Młody Ahmed"), tegoroczni kandydaci do Oscara z Niemiec ("Błąd systemu" Nory Fingscheidt), Libanu ("1982" Oualida Mouanessa z ważną aktorską rolą Nadine Labaki) i Finlandii ("Głupie, młode serce" Selmy Vilhunen), a także zwycięzcy dwóch prestiżowych sekcji festiwalu w Berlinie – Generation 14plus i Generation Kplus, czyli koreańskie "Dom Kolibra" Kima Bo-ry oraz chińskie "Pierwsze pożegnanie" Liny Wang.

"1982"
Spośród tych tytułów warto więcej napisać o dwóch mniej znanych, przynajmniej w Polsce, tytułach, czyli "1982" i "Dom kolibra". Pierwszy z nich to trawestacja klasycznego motywu miłości w czasach wojny. I co z tego, że opowiada o niewysłowionym uczuciu dziesięciolatków. Mouaness pokazał, że miłość potrafi zbawiać nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Libańczyk w swoim pełnometrażowym debiucie postawił na realizm emocji. Odnalazł je w zamkniętym świecie szkoły, w której do kończących rok testów przygotowuje się grupa dzieci w tytułowym 1982 roku. To bardzo ważna data dla historii Bliskiego Wschodu. Właśnie wtedy przybrał na sile konflikt izraelsko-libański – ten sam, o którym opowiadali Ari Folman w "Walcu z Baszirem" i Samuel Maoz w "Libanie"

Nauczyciele z przejęciem nasłuchują nadciągających wieści z frontu, który wydaje się znajdować w bezpiecznej odległości od stolicy kraju, Bejrutu. Jeszcze wszystko wydaje się złowrogim mirażem, odległym echem spadających bomb nie na nasze domy. Ale okazuje się, że agresja wojny w oka mgnieniu przenosi się coraz bliżej, a dźwięk strzałów, wybuchów i świstu latających myśliwców dosłownie z każdą minutą nabiera na sile. Libański twórca zbunkrował w szkolnych murach również nas, dając wrażenie wręcz cielesnego współodczuwania grozy zbliżającej się wojny. Młode postacie jednak o niej jeszcze nie myślą. W głowach im trud egzaminów, perypetie ulubionych postaci z kreskówek i pierwsze zauroczenia. Głównym bohaterem jest zakochany po uszy w koleżance dziesięciolatek, który zastanawia się, jak przełamać wstyd i wyznać dziewczynie uczucie. Rozwiązanie nurtującego go problemu znajduje w najlepszym momencie, gdy nawiązanie kontaktu z niedostępną wybranką może uratować jej życie.

"Dom kolibra"
"Dom kolibra" jest co prawda produkcją koreańską, ale filmowi bliżej do estetyki charakterystycznej dla kina japońskiego. Szczególnie wiele czerpie z filmów Yasujiro Ozu i jego kinematograficznego spadkobiercy – Hirokazu Koreedy. "Dom kolibra" to podobnie jak "Nasza młodsza siostra" i "Złodziejaszki" historia rodzinna, w której bardziej od akcji liczy się kontemplacja codzienności i szukanie oznak bliskości między krewnymi. Tych jednak w "Domu kolibra" nie ma za wiele, choć rodzina głównej bohaterki na pierwszy rzut oka wydaje się niczym nie wyróżniać. Mieszka w jednym z tysiąca identycznych mieszkań na ogromnym osiedlu wieżowców, ma średni status materialny i stara się nie odstawać od reszty społeczeństwa. Jednak pod tymi pozorami normalności i przeciętności skrywają się mniejsze i większe dramaty – emocjonalna samotność, niezrozumienie, wyobcowanie, a nawet przemoc. Koreańska reżyserka ma jednak wiele czułości dla swoich bohaterów – nie przekreśla ich, ale również nie ma zamiaru zamiatać pod dywan rodzinnych brudów. Nie bez znaczenia jest fakt, że snuta opowieść ma po części charakter autobiograficzny.

Bez miłości i rocknrolla

Trzeba oczywiście wspomnieć również o rodzimych filmach pokazywanych w tym roku w Poznaniu. Tym razem mogliśmy się pochwalić dwoma tytułami: "Władcami przygód. Stąd do Oblivio" Tomasza Szafrańskiego oraz "Wszystkim dla mojej matki" Małgorzaty Imielskiej. Choć słowo "pochwalić" w tym wypadku raczej nie jest na miejscu. Oba filmy okazały się bowiem rozczarowaniami. Szafrański stworzył szaloną, pełną akcji, humoru i przygód opowieść o bardzo młodym naukowcu, który z pomocą poznanej dziewczyny otwiera wrota do innego wymiaru, z którego wychodzi zbiegły z tamtejszego więzienia rocknrollowiec. Fabuła jest tak samo skomplikowana jak to krótkie streszczenie.

"Stąd do Oblivio"
Czego tu nie ma! Kosmiczni policjanci, muzycy z innych wymiarów, szaleni wynalazcy, podstępne kreatury. Akcja ani na moment nie zwalnia, czyni tak chyba tylko po to, by nie można było się zastanowić nad sensem tej historii, którego za wiele, niestety, nie ma. Twórcy nie potraktowali swoich widzów zbyt poważnie – zaserwowali im bowiem bezmyślną rozrywkę, urągającą inteligencji młodego widza.

Inny problem doskwiera dziełu Imielskiej. To niezwykle poruszający i mocny film, opowiadający o niekochanych dzieciach, zamieszkujących sierocińce, w których są pozostawione samym sobie. Debiutantka koncentruje się na nastolatce, która mimo wkraczania w dorosłość nie potrafi uwolnić się od miłości do matki, która najwidoczniej nie odwzajemnia jej uczucia. Polka nie posiadła jednak jakże ważnej cnoty umiaru. Każda kolejna scena jeszcze bardziej pogrąża opowiadaną historię w beznadziei. Reżyserka spuszcza swojej bohaterce na głowę następne problemy i każe jej podróżować do najgorszych zakamarków ludzkiej duszy. Nagromadzenie moralnego brudu i zła ostatecznie jest tak wielkie, że przestaje szokować. A obojętność to najgorsze, co ten film może spotkać.

***


Z oglądanych w tym roku w Poznaniu filmów wyłania się złożony obraz życia młodych ludzi. Nie napawa on jednak optymizmem. Codziennością bohaterów jest bowiem wojna, przemoc, niezrozumienie, tyrania i brak miłości. Oglądane w Poznaniu filmy skierowane są głównie do dorosłych. To przecież oni kształtują współczesny świat i tylko oni mogą coś zmienić. Jednak na seansach festiwalu Ale Kino widać przede wszystkim młodą widownie. Ale może to dobrze – w nich bowiem jedyna nadzieja. Gdy dorosną, może będą potrafiły odnaleźć w sobie dziecko i z większym zrozumieniem otworzyć się na problemy najmłodszych.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones