Iluzjon Filmoteki Narodowej przez ostatnie kilka dni pokazywał arcydzieła niemego kina. We współczesnej oprawie muzycznej pokryte patyną filmy nabierają nowego blasku.
Tegoroczną odsłonę Święta Niemego Kina, jakby adekwatnie do ponurej kwietniowej pogody panującej na zewnątrz, zdominował mroczny nastrój właściwy niemieckiemu ekspresjonizmowi. Można było obejrzeć między innymi "Nosferatu, symfonię grozy" Friedricha Wilhelma Murnaua. Film, wyświetlony w odnowionej cyfrowo kopii i przy dźwiękach orkiestry Rafała Rozmusa, bynajmniej nie wygląda na ramotkę z odległej przeszłości: wysmakowane czarno-białe kadry robią teraz jeszcze lepsze wrażenie, a dramatyzm poszczególnych scen zostaje wyeksponowany dzięki nowej oprawie muzycznej. Z dzieł Murnaua (w tym roku przypadła 80. rocznica jego śmierci) zobaczyliśmy też "Portiera z hotelu Atlantic" i mniej znanego "Fantoma", czyli historię o urzędniku ogarniętym chorobliwą obsesją na punkcie pewnej pięknej dziewczyny. Kolejny ekspresjonistyczny klasyk, "Gabinet doktora Caligari" Roberta Wiene z odważną, współczesną aranżacją w wykonaniu zespołu "The Washing Maschine", oglądało się niczym inny, jeszcze lepszy film.
Nie można nie wspomnieć szerzej o muzykach wykonujących swoje aranżacje do filmów niemych. Niewiele mają wspólnego z tradycyjnymi taperami, którzy na gorąco wymyślali dźwięki, czasem niezbyt pasującą do tego, co działo się na ekranie. Tutaj każda kompozycja jest wcześniej opracowana. Z drugiej strony, towarzysząc filmowi niememu, łatwo przeszarżować: dać muzykę zbyt efektowną, która nie będzie współgrała z obrazem. Większości artystów dało się uniknąć tej pułapki. Jak "Pustkom", które zilustrowały zestaw krótkich filmów Georgesa Meliesa. Choć szkoda, że ich świetna wokalistka miała mało pola do popisu, to brawa im za to, że potrafili fajnie podkreślić komizm poszczególnych scen, wprowadzić elementy dźwiękonaśladowcze, ale bez wybijania się na pierwszy plan, przed obraz. Podobnie było chociażby w przypadku muzyki do "Nany" Jeana Renoira i filmów z Polą Negri. Gdy na ekranie piętrzyły się melodramatyczne absurdy, kobieta-wamp osaczała biednego mężczyznę itp., muzycy lekko mrugali do nas okiem. Na poważnie chyba dzisiejszy widz nie zniósłby nagromadzenia takiej dozy bezgłośnych ochów i achów. To pokazuje, że nowy rytm daje drugie życie staremu filmowi. Dobra aranżacja wydobywa ich świetne elementy – czy to będzie montaż, czy budowa postaci, a te przestarzałe albo traktuje z humorystycznym dystansem, albo sprawia, że mniej rzucają się w oczy.
Nadal macie szansę docenić muzyków występujących w tym roku podczas Święta: jeszcze do końca dnia na stronie Filmwebu można zagłosować plebiscyt na najlepsze opracowanie muzyczne 9. Święta Niemego Kina. Ankietę znajdziecie TUTAJ.