Recenzja filmu
Świat wyobraźni
Po dużym sukcesie finansowym filmu "Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa", będącego ekranizacją pierwszego tomu cyklu powieściowego C.S. Lewisa, stało się jasne, że producenci wkrótce sięgną po kolejną część Narnijskich przygód. I tak w 2008 roku światło dzienne ujrzał "Książę Kaspian
Rodzeństwo Pevensie ponownie trafia do Narnii, wezwane za pomocą zaczarowanego rogu przez księcia Kaspiana. Okazuje się, że od czasu ich ostatniej wizyty kraina bardzo się zmieniła. Fauny, centaury, minotaury i mówiące zwierzęta prawie całkowicie wyginęły, a rządy sprawuje teraz bezwzględny i okrutny król Miraz. Jednak tron należy się Kaspianowi. Piotr, Edmund, Zuzanna i Łucja postanawiają pomóc mu w odzyskaniu władzy nad Narnią i przywróceniu dawnego porządku. Ale nie będzie to proste...
Andrew Adamson to świetny reżyser, który dobrze czuje się w gatunku fantasy. Dowiódł już tego, przenosząc na celuloid pierwszą część "Opowieści z NarniiEkranizując "Księcia Kaspiana", tylko potwierdził, że zna się doskonale na tym, co robi - czyli na kręceniu filmów. Udało mu się zrobić film wciągający, przemyślany, a przede wszystkim dobrze wyważony. Nie było to łatwe zadanie, bo nie od dziś wiadomo, że adaptacje książek to skomplikowany proces (głównie w sferze scenariusza), a już adaptacje książek klasycznych, które zapisały się w historii literatury i mają legiony fanów, to prawdziwa harówka, ale Adamson zdał egzamin. Chwała mu za to.
Twórcy scenariusza zdecydowali się na sporo odstępstw od książkowego oryginału. Wystarczy wymienić choćby takie sceny, jak oblężenie zamku Miraza (którego w ogóle nie ma w książce), albo duże różnice w postaciach Kaspiana czy Zuchona. Na szczęście te, jak i inne zmiany, są dość udane i nawet zagorzali fani książki nie mają powodów do narzekań, zwłaszcza, że główny zamysł i oś fabularna całej historii pozostały nietknięte.
Aktorzy świetnie wywiązali się ze swoich ról i zagrali dobrze, na poziomie. Znakomicie poradzili sobie odtwórcy postaci Piotra, Edmunda, Zuzanny i Łucji, którzy, mimo młodego wieku, stworzyli przekonujące kreacje. Pojawiająca się przez chwilę na ekranie Tilda Swinton, grająca usilnie próbującą powrócić do świata żywych Białą Czarownicę, samym spojrzeniem powoduje, że włos się jeży na głowie. Od dobrych stron pokazali się też Ben Barnes jako Kaspian, Sergio Castellitto w roli Miraza i pozostali aktorzy, m.in. Peter Dinklage (Zuchon) i Warwick Davis (Nikabrik).
Muzykę do filmu skomponował Harry Gregson-Williams. Choć jest ona w dużej mierze tylko przebudowaną wersją soundtracka z części pierwszej (również jego autorstwa), to prezentuje się naprawdę fantastycznie i świetnie buduje nastrój w odpowiednich scenach. Trochę zaskakująca, ale miła dla ucha jest też pojawiająca się pod koniec piosenka "The Call" w wykonaniu Reginy Spektor.
Nie można nie wspomnieć o technicznej stronie filmu. Andrew Adamson wie, jak korzystać z dzisiejszych możliwości CGI, i to widać na ekranie. "Książę Kaspian" zawiera ok. 1500 ujęć z efektami wizualnymi. Przy tak wielkiej ich ilości trudno zachować odpowiednią jakość, a jednak wszystkie zostały dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Specjaliści z Weta Digital i Framestore CFC wykonali wiele niesamowitych rzeczy, takich jak cyfrowe stworzenia (Ryczypisk, Truflogon i oczywiście Aslan), dolne kończyny centaurów, faunów i minotaurów czy zamek Miraza. Niektóre efekty (te naśladujące rzeczywistość) są tak fotorealistyczne, że można w ogóle nie zwrócić na nie uwagi (np. komputerowy pociąg w metrze). I tylko jedno mi nie daje spokoju - dlaczego "Książę Kaspian" nie był nominowany w 2009 roku do Oscara za najlepsze efekty specjalne?! Podejrzana sprawa...
"Opowieści z Narnii: Książę Kaspian" to prawdziwa uczta kinomana. Podczas 140-minutowego seansu otrzymujemy wciągającą, pełną uroku, ale nie pozbawioną akcji historię, która ani przez moment nie nudzi, ale przeciwnie - trzyma w napięciu do końca. Te nieco ponad 2 godziny wystarczają, aby poczuć najprawdziwszą magię. Magię kina.
Rodzeństwo Pevensie ponownie trafia do Narnii, wezwane za pomocą zaczarowanego rogu przez księcia Kaspiana. Okazuje się, że od czasu ich ostatniej wizyty kraina bardzo się zmieniła. Fauny, centaury, minotaury i mówiące zwierzęta prawie całkowicie wyginęły, a rządy sprawuje teraz bezwzględny i okrutny król Miraz. Jednak tron należy się Kaspianowi. Piotr, Edmund, Zuzanna i Łucja postanawiają pomóc mu w odzyskaniu władzy nad Narnią i przywróceniu dawnego porządku. Ale nie będzie to proste...
Andrew Adamson to świetny reżyser, który dobrze czuje się w gatunku fantasy. Dowiódł już tego, przenosząc na celuloid pierwszą część "Opowieści z NarniiEkranizując "Księcia Kaspiana", tylko potwierdził, że zna się doskonale na tym, co robi - czyli na kręceniu filmów. Udało mu się zrobić film wciągający, przemyślany, a przede wszystkim dobrze wyważony. Nie było to łatwe zadanie, bo nie od dziś wiadomo, że adaptacje książek to skomplikowany proces (głównie w sferze scenariusza), a już adaptacje książek klasycznych, które zapisały się w historii literatury i mają legiony fanów, to prawdziwa harówka, ale Adamson zdał egzamin. Chwała mu za to.
Twórcy scenariusza zdecydowali się na sporo odstępstw od książkowego oryginału. Wystarczy wymienić choćby takie sceny, jak oblężenie zamku Miraza (którego w ogóle nie ma w książce), albo duże różnice w postaciach Kaspiana czy Zuchona. Na szczęście te, jak i inne zmiany, są dość udane i nawet zagorzali fani książki nie mają powodów do narzekań, zwłaszcza, że główny zamysł i oś fabularna całej historii pozostały nietknięte.
Aktorzy świetnie wywiązali się ze swoich ról i zagrali dobrze, na poziomie. Znakomicie poradzili sobie odtwórcy postaci Piotra, Edmunda, Zuzanny i Łucji, którzy, mimo młodego wieku, stworzyli przekonujące kreacje. Pojawiająca się przez chwilę na ekranie Tilda Swinton, grająca usilnie próbującą powrócić do świata żywych Białą Czarownicę, samym spojrzeniem powoduje, że włos się jeży na głowie. Od dobrych stron pokazali się też Ben Barnes jako Kaspian, Sergio Castellitto w roli Miraza i pozostali aktorzy, m.in. Peter Dinklage (Zuchon) i Warwick Davis (Nikabrik).
Muzykę do filmu skomponował Harry Gregson-Williams. Choć jest ona w dużej mierze tylko przebudowaną wersją soundtracka z części pierwszej (również jego autorstwa), to prezentuje się naprawdę fantastycznie i świetnie buduje nastrój w odpowiednich scenach. Trochę zaskakująca, ale miła dla ucha jest też pojawiająca się pod koniec piosenka "The Call" w wykonaniu Reginy Spektor.
Nie można nie wspomnieć o technicznej stronie filmu. Andrew Adamson wie, jak korzystać z dzisiejszych możliwości CGI, i to widać na ekranie. "Książę Kaspian" zawiera ok. 1500 ujęć z efektami wizualnymi. Przy tak wielkiej ich ilości trudno zachować odpowiednią jakość, a jednak wszystkie zostały dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Specjaliści z Weta Digital i Framestore CFC wykonali wiele niesamowitych rzeczy, takich jak cyfrowe stworzenia (Ryczypisk, Truflogon i oczywiście Aslan), dolne kończyny centaurów, faunów i minotaurów czy zamek Miraza. Niektóre efekty (te naśladujące rzeczywistość) są tak fotorealistyczne, że można w ogóle nie zwrócić na nie uwagi (np. komputerowy pociąg w metrze). I tylko jedno mi nie daje spokoju - dlaczego "Książę Kaspian" nie był nominowany w 2009 roku do Oscara za najlepsze efekty specjalne?! Podejrzana sprawa...
"Opowieści z Narnii: Książę Kaspian" to prawdziwa uczta kinomana. Podczas 140-minutowego seansu otrzymujemy wciągającą, pełną uroku, ale nie pozbawioną akcji historię, która ani przez moment nie nudzi, ale przeciwnie - trzyma w napięciu do końca. Te nieco ponad 2 godziny wystarczają, aby poczuć najprawdziwszą magię. Magię kina.
Moja ocena:
8
Udostępnij: