Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Strach ma wielkie OOczy

Mieliśmy niedawno w polskich kinach "Stażystów" – marketingowy walec pokryty cieniutką warstwą komediowej patyny. Bohaterowie filmu, handlowcy pamiętający czasy pierwszych kalkulatorów, najpierw lamentowali nad upadkiem analogowego świata, a potem odnajdywali spokój ducha i portfela w Google – firmie urastającej na ekranie do rangi nowej Biblioteki Aleksandryjskiej. Dokumentalista Ben Lewis w swoim "Google And The World Brain" powiela taką perspektywę i jednocześnie stara się ją zanegować. Wniosek, do którego dochodzi, może zszokować tylko kogoś, kto ostatnie dziesięć lat spędził w kopalni siarki: Google chce dobrze, ale jest korporacją i musi gromadzić kapitał.

Aby lepiej zobrazować współczesną pozycję Google'a, twórcy sięgają po efektowną metaforę i cofają się do czasów, w których futurystyczne wizje snuł na radiowej antenie Herbert G.Wells. Pionier science fiction, opętany ideami Globalnego Umysłu oraz Systemu Wiedzy Absolutnej, widział w inwentaryzacji kulturalnego dorobku ludzkości narzędzie społecznego postępu. Perspektywa zgromadzenia zaklętej w literaturze wiedzy pod jednym szyldem, w jednym scentralizowanym obiegu, musiała go zaniepokoić, ale chyba nie na tyle, by możliwość błyskawicznego dostępu do każdego tekstu kultury wydała mu się grą niewartą świeczki. Lewis z kolei dostrzegł współczesną reprezentację lęków i nadziei Wellsa w inicjatywie Google Books – ambitnym i kontrowersyjnym przedsięwzięciu digitalizacji zasobów setek, jeśli nie tysięcy, publicznych bibliotek. Punktem węzłowym filmu jest proces wytoczony firmie przez broniące praw autorskich stowarzyszenia oraz późniejsza ugoda, zagrażająca w znacznym stopniu interesom autorów.      



Lewis ma w swoim reżyserskim niezbędniku tylko jedno narzędzie i jest nim młotek. Kiedy chce pokazać, że Google stoi na pierwszej linii frontu walki o zachowanie literackiego dziedzictwa, sięga po stare ryciny i atakuje nas obrazami palenia książek w bananowych republikach. Gdy chce zaakcentować tajemnicę otaczającą proces digitalizacji, straszy planszami informującymi o niemożności przeprowadzenia wywiadów z szefami wszystkich szefów. Kiedy chce skompromitować pijarową nowomowę, sadza przed kamerą jednego z wiceprezesów firmy, którego mózg od dekady wiruje w korporacyjnej pralce. Można się z takiego człowieka śmiać, można nim pogardzać, ale to trochę jak śmianie się z reklam w mediach społecznościowych (a co ty zrobiłeś, żeby zrewolucjonizować światowy dostęp do informacji i w ogóle stanąć przed podobnymi kompromisami?). Wszelkie dramaturgiczne chwyty podkreśla muzyka rodem z kiepskiego horroru – ponura, zawiesista, zwiastująca śmierć Boga i koniec historii.       

Klucz doboru gości jest ciekawy (od japońskiego pisarza Shojiro Akashiego, który wytoczył podczas procesu najcięższe działa, przez specjalistów od nowych mediów, po ojca Damię Roure z biblioteki klasztoru Monserrat). A jednak zakres poruszanych zagadnień wydaje się zbyt wąski. Zamiast pogłębić najciekawszy wątek praw autorskich i – w szerszym planie – zderzyć słabą jednostkę z potężnym systemem (czemu twórcy poświęcają dosłownie kilka scen), prawie cały czas wałkowany jest temat etycznych nadużyć wielkich korporacji. Pytania, które padają z ekranu, są retoryczne: czy Google chce zgromadzić jak największą ilość danych, by ulepszyć swoje aplikacje? Czy zależy im na kontroli internautów poprzez coraz bardziej precyzyjne mechanizmy selekcyjne? Czy chcą zajrzeć nam do koszyka z książkami, by jeszcze efektywniej zarabiać na naszej pasji? Czy ich wielka biblioteka stanie się w końcu księgarnią?

Lewis jest tym lepszym filmowcem, im bardziej odkleja się od rzeczywistości i ucieka w świat teorii spiskowych. Prorocze wizje Wellsa, Gibsona czy Orwella nie nabierają w jego dokumencie realnych kształtów (zwłaszcza że twórca ma fatalną skłonność do interpretowania zdań w oderwaniu ich od macierzystego kontekstu), ale i tak wywołują ciarki na plecach. Google jako protoplasta filmowego Skynetu, krok milowy w pracach nad zaawansowaną Sztuczną Inteligencją? W tym przynajmniej jest jakiś narracyjny potencjał – zwłaszcza dla dokumentu. "W centrum wielu mrocznych wizji przyszłości znajduje się człowiek zredukowany do roli bezużytecznego mikroba, istoty w całości podporządkowanej maszynom" – przekonuje jeden z bohaterów filmu. Spokojna głowa. Dzisiejsze maszyny muszą jeszcze na swoich mikrobach zarabiać.   

Moja ocena:
5
Michał Walkiewicz
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje