Recenzja filmu
Łubudu
Zła passa filmów inspirowanych laleczkami dla chłopców trwa. Twórcy "GI Joe: Odwet" nie zrobili nic, by uczynić z serii prawdziwie męską rozrywkę. Ale przynajmniej są szczerzy w swoich intencjach. Nawet nie próbują udawać, że ich film to coś więcej niż odpustowa zabawa, królestwo kiczu i tanich błyskotek.
Akcja filmu zaczyna się tam, gdzie skończyła się część pierwsza. Destro i lider Kobry są w więzieniu, a Zartan udaje prezydenta USA, by wprowadzić w życie diaboliczny plan zdobycia władzy nad światem. W tym celu musi się pozbyć GI Joe. Udaje się to bez większego problemu, a przynajmniej tak się złoczyńcom wydaje. Okazuje się jednak, że grupa najtwardszych członków jednostki przeżyła i teraz próbuje odkryć prawdę i pokrzyżować niecne plany Kobry.
Jeśli macie obawy, czy bez znajomości "Czasu Kobry" można oglądać kontynuację, to mam dla Was dobrą wiadomość. Nie ma żadnego powodu, dla którego przed obejrzeniem dwójki musielibyście sięgać po jedynkę. Głównie dlatego, że "GI Joe: Odwet" to film w warstwie fabularnej pozbawiony sensu. Tu poszczególne sceny nie łączą się ze sobą w logiczną całość, więc tym bardziej nie jest dla twórców żadnym problemem ignorowanie, kiedy im to pasuje, faktów z "Czasu Kobry". Próba śledzenia rozwoju akcji dla większości widzów będzie czynem heroicznym, który skończy się fiaskiem i bólem głowy. Zrozumienie poczynań bohaterów to misja niemożliwa. Chwilami nie sposób nawet odnaleźć sens w tym, co bohaterowie mówią. Ich teksty są tak kretyńskie, że równie dobrze bohaterowie mogliby bełkotać "bla, bla, blaBa, powiedziałbym nawet, że film bardzo by zyskał w odbiorze. Widz nie musiałby się wtedy doszukiwać znaczeń tam, gdzie ich nie ma.
Dzieje się tak z prostego powodu. Otóż twórców "GI Joe: Odwet" zupełnie nie interesuje fabuła czy bohaterowie. Jon M. Chu i spółka mają jeden cel: efekciarstwo. Jeśli brak akcji (czyli w ich mniemaniu "nuda") trwa dłużej niż pięć minut, to trzeba zrobić coś, by się "działoJeśli uda się to powiązać ze scenami poprzedzającymi tak, by miało to ręce i nogi, to dobrze, ale nie jest to w żadnym razie warunek konieczny. I właśnie dlatego "GI Joe: Odwet" to film, na którym najlepiej bawić się będą 10-letni chłopcy, których fabuła tak naprawdę nic a nic nie obchodzi. Sceny akcji nie są szczytem możliwości technologicznych, ale nie można odmówić im tego, że robią wrażenie. Szczególnie dobrze ogląda się górską sekwencję z "latającymi" ninja. Przyjemnie patrzy się też na destrukcję jednej z europejskich metropolii (to chyba ma być znak rozpoznawczy serii biorąc pod uwagę, co zniszczyli twórcy "Czasu Kobry").
Jeśli ten festyn bezsensownej przemocy i zniszczenia Wam odpowiada, to "GI Joe: Odwet" stanie się Waszą ulubioną rozrywką. Jeśli jednak liczyliście na chociażby na minimum fabuły i może jednego lub dwóch interesujących bohaterów, wtedy musicie przygotować się na bolesne rozczarowanie.
Akcja filmu zaczyna się tam, gdzie skończyła się część pierwsza. Destro i lider Kobry są w więzieniu, a Zartan udaje prezydenta USA, by wprowadzić w życie diaboliczny plan zdobycia władzy nad światem. W tym celu musi się pozbyć GI Joe. Udaje się to bez większego problemu, a przynajmniej tak się złoczyńcom wydaje. Okazuje się jednak, że grupa najtwardszych członków jednostki przeżyła i teraz próbuje odkryć prawdę i pokrzyżować niecne plany Kobry.
Jeśli macie obawy, czy bez znajomości "Czasu Kobry" można oglądać kontynuację, to mam dla Was dobrą wiadomość. Nie ma żadnego powodu, dla którego przed obejrzeniem dwójki musielibyście sięgać po jedynkę. Głównie dlatego, że "GI Joe: Odwet" to film w warstwie fabularnej pozbawiony sensu. Tu poszczególne sceny nie łączą się ze sobą w logiczną całość, więc tym bardziej nie jest dla twórców żadnym problemem ignorowanie, kiedy im to pasuje, faktów z "Czasu Kobry". Próba śledzenia rozwoju akcji dla większości widzów będzie czynem heroicznym, który skończy się fiaskiem i bólem głowy. Zrozumienie poczynań bohaterów to misja niemożliwa. Chwilami nie sposób nawet odnaleźć sens w tym, co bohaterowie mówią. Ich teksty są tak kretyńskie, że równie dobrze bohaterowie mogliby bełkotać "bla, bla, blaBa, powiedziałbym nawet, że film bardzo by zyskał w odbiorze. Widz nie musiałby się wtedy doszukiwać znaczeń tam, gdzie ich nie ma.
Dzieje się tak z prostego powodu. Otóż twórców "GI Joe: Odwet" zupełnie nie interesuje fabuła czy bohaterowie. Jon M. Chu i spółka mają jeden cel: efekciarstwo. Jeśli brak akcji (czyli w ich mniemaniu "nuda") trwa dłużej niż pięć minut, to trzeba zrobić coś, by się "działoJeśli uda się to powiązać ze scenami poprzedzającymi tak, by miało to ręce i nogi, to dobrze, ale nie jest to w żadnym razie warunek konieczny. I właśnie dlatego "GI Joe: Odwet" to film, na którym najlepiej bawić się będą 10-letni chłopcy, których fabuła tak naprawdę nic a nic nie obchodzi. Sceny akcji nie są szczytem możliwości technologicznych, ale nie można odmówić im tego, że robią wrażenie. Szczególnie dobrze ogląda się górską sekwencję z "latającymi" ninja. Przyjemnie patrzy się też na destrukcję jednej z europejskich metropolii (to chyba ma być znak rozpoznawczy serii biorąc pod uwagę, co zniszczyli twórcy "Czasu Kobry").
Jeśli ten festyn bezsensownej przemocy i zniszczenia Wam odpowiada, to "GI Joe: Odwet" stanie się Waszą ulubioną rozrywką. Jeśli jednak liczyliście na chociażby na minimum fabuły i może jednego lub dwóch interesujących bohaterów, wtedy musicie przygotować się na bolesne rozczarowanie.
Moja ocena:
3
Udostępnij: