Relacja
21. Nowe Horyzonty: To on, złodziej
20-08-2021 12:43
/ Nowe Horyzonty powoli zbliżają się do mety. A my recenzujemy dla Was kolejne filmy. Na "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" Mateusza Rakowicza wybrał się Michał Walkiewicz. Zaś zaskakujący festiwalowy hit – "Niefortunny numerek lub szalone porno" Radu Judego – obejrzał jeszcze w Wenecji Wojciech Tutaj.
Berek!
recenzja filmu "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", reż. Mateusz Rakowicz
Ze wszystkich barwnych anegdot o Zdzisławie Najmrodzkim (alias Najmro, vel Szaszłyk), peerelowskim królu ucieczek oraz arcymistrzu złodziejskiego fachu, najbardziej lubię tę o kolejowym transferze do innego więzienia. Po przekonaniu konwojentów do oswobodzenia go z kajdanek i upoiwszy ich piwem z Warsu, jak gdyby nigdy nic podkręcił wąsa i dał susa przez okno. "Zobaczyłem bociana i poczułem zew wolności" – miał wyznać po latach. Nie mówisz takich rzeczy, jeśli twoje życie nie jest materiałem na kino.
W poświęconym Najmrodzkiemu filmie Mateusza Rakowicza bohater rozwija tę filozofię w równie romantyczny sposób. Ścigającego go milicjanta przekonuje, że szczęście to ciągły ruch. A Najmro porusza się z prędkością światła. Poznajemy go pomiędzy jednym bocianem a drugim – w cudownym prologu zadaje szyku w jednym z warszawskich klubów, akompaniuje mu Anna Jantar (nie będę kłamał – już tym momencie byłem kupiony, gdyż "Nic nie może wiecznie trwać" to najlepszy popowy kawałek w historii naszej muzyki). Brokat prószy, cekiny oślepiają, neonowy sen trwa. Ale jak to w bajkach bywa, na drodze do nieba błyskawicznie pojawiają się wertepy. Z prowincji przyjeżdża nieprzejednany gliniarz (Robert Więckiewicz), na horyzoncie pojawia się miłość (Marta Wągrocka), a partnerzy w zbrodni (Jakub Gierszał, Sandra Drzymalska, Andrzej Andrzejewski) zaczynają łypać podejrzliwym okiem. Karuzela atrakcji rozkręca się na dobre – choć podtytuł filmu brzmi kuriozalnie, jest w nim zdecydowanie zbyt mało czasowników. Grając z milicjantami w berka i uwodząc kobietę swojego życia, Najmro robi same fotogeniczne rzeczy. A kiedy rozgrzewa stawy na więziennym spacerniaku, wiemy, że zbliża się magiczna sztuczka.
Zanim Rakowicz rzucił się na głębokie wody fabularnego debiutu, pracował jako storyboardzista. Dziwnym więc nie jest, że jego film to wizualna landrynka: niemal każdy środek stylistyczny jest użyty z głową, a przestrzeń wewnątrzkadrowa staje się polem nieustannych, estetycznych eksperymentów. Naszpikowana cytatami, miejscami autotematyczna konwencja kojarzy się oczywiście z klasyką komedii kryminalnej – od "Vabanku" po wczesne filmy Guya Ritchiego – jednak Rakowicz potrafi ułożyć ze startych klocków nieoczywiste konstrukcje (zwłaszcza kiedy używa slow-motion w charakterze zaskakującego, wizualnego kontrapunktu). PRL nie jest w jego wydaniu ani dzikim wschodem, ani szaroburą scenografią kina moralnego niepokoju, tylko barokowym skarbcem z popkulturowymi tropami. I w przeciwieństwie do Piotra Mularuka ("Yuma") czy Macieja Kawulskiego ("Jak zostałem gangsterem") nie boi się przetestować wyporności tego konceptu. Lokalne pewexy przypominają amerykańskie centra handlowe, mieszkania w leningradach sprawiają wrażenie klaustrofobicznych pułapek, zaś otulona słonecznym ciepłem giełda samochodowa, na której Najmro sprzedaje kradzione polonezy, to sen o Polsce, której nie było.
Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.
Seks, kłamstwa i wojna na noże
recenzja filmu "Niefortunny numerek lub szalone porno", reż. Radu Jude
Radu Jude nie przestaje zaskakiwać. Rumuński reżyser dowiódł, że potrafi z równą swobodą tworzyć słodko-gorzką satyrę na siermiężny kapitalizm i świat reklamy, rozdrapywać najboleśniejsze rany z narodowej historii oraz bawić się konwencją westernu. Tym razem przeszedł jednak samego siebie. Już otwierająca "Babardeală cu bucluc sau porno balamuc" sekwencja jest tego najlepszym przykładem. Przyglądamy się bowiem amatorskiemu wideo wrzuconemu do sieci, na którym mężczyzna i kobieta zabawiają się ze sobą ubrani tylko w karnawałowe maski. Fellatio, namiętny seks i sprośne odzywki przerywają dochodzące zza drzwi odgłosy i prośby starszej pani. Szkopuł w tym, że bohaterka filmiku to Emilia, nauczycielka prestiżowej szkoły w Bukareszcie, a wyciek materiału wywołał skandal wśród jej nastoletnich uczniów i oburzonych rodziców. Co więcej, to dopiero jedna z wielu atrakcji, które przygotował Jude. Zdziwieni?
Autor "Aferim!" zaczyna od mocnego uderzenia, ale potem niespodziewanie zwalnia. W pierwszym z trzech rozdziałów nowego filmu podąża za główną bohaterką wędrującą po mieście i próbującą uspokoić nerwy przed zbliżającym się spotkaniem z rozsierdzonymi rodzicami. Twórca od razu sygnalizuje, iż ci, którzy liczyli na moralną przypowiastkę lub tanią, sensacyjną historię, srogo się zawiodą. Wprawdzie z telefonicznych rozmów Emilii możemy wyłuskać garść informacji na temat krążącego po internecie wideo, lecz Jude skręca w stronę satyrycznej, paradokumentalnej opowieści o rumuńskiej stolicy, jej mieszkańcach, napięciach społecznych i pandemicznej rzeczywistości. Ciekawska kamera jakby od niechcenia wyłapuje przezabawne scenki i obrazy: kłótnie przechodniów, kontrowersyjną reklamę lodów, absurdalne rozmowy dwóch chłopców. Reżyser, zupełnie jak w "Najszczęśliwszej dziewczynie na świecie", ujawnia rzadki talent do obserwacji przestrzeni miejskiej i znajdywania w niej raz niewinnych, raz dwuznacznych śmiesznostek.
Co ważniejsze, wplata w narrację sytuacje, które znamy z autopsji. W aptece śledzimy spór staruszków o to, czy celebryta miał prawo poddać się zabiegowi transplantacji przed czekającymi na operację od lat dziećmi (brzmi znajomo?), a w sklepie klientka wyzywa ekspedientkę i wspomina o finansowych problemach, bo ta nie chce przyjąć bonów zakupowych zamiast gotówki. Wewnętrzne rozedrganie Emilii, która martwi się skandalem, udziela się całemu otoczeniu, zmęczonemu pandemicznym reżimem, pogłębiającym się kryzysem i medialną dezinformacją. Napięcie wisi w powietrzu, a eskalację kolejnych konfliktów potrafi sprowokować uwaga o źle założonej maseczce. Przytomnego spojrzenia mógłby pozazdrościć Judemu niejeden dokumentalista – autor łapie rzeczywistość na gorąco, tworząc bodaj najwierniejszy zapis dziwnych czasów, w których żyjemy. Komentarz doraźny miesza się tu z wnikliwą, niemal socjologiczną diagnozą społecznych tarć, wyostrzonych przez niesprzyjające warunki ekonomiczne i psychiczne rozchwianie.
Całą recenzję Wojciecha Tutaja znajdziecie TUTAJ.
***
Berek!
recenzja filmu "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", reż. Mateusz Rakowicz
Ze wszystkich barwnych anegdot o Zdzisławie Najmrodzkim (alias Najmro, vel Szaszłyk), peerelowskim królu ucieczek oraz arcymistrzu złodziejskiego fachu, najbardziej lubię tę o kolejowym transferze do innego więzienia. Po przekonaniu konwojentów do oswobodzenia go z kajdanek i upoiwszy ich piwem z Warsu, jak gdyby nigdy nic podkręcił wąsa i dał susa przez okno. "Zobaczyłem bociana i poczułem zew wolności" – miał wyznać po latach. Nie mówisz takich rzeczy, jeśli twoje życie nie jest materiałem na kino.
W poświęconym Najmrodzkiemu filmie Mateusza Rakowicza bohater rozwija tę filozofię w równie romantyczny sposób. Ścigającego go milicjanta przekonuje, że szczęście to ciągły ruch. A Najmro porusza się z prędkością światła. Poznajemy go pomiędzy jednym bocianem a drugim – w cudownym prologu zadaje szyku w jednym z warszawskich klubów, akompaniuje mu Anna Jantar (nie będę kłamał – już tym momencie byłem kupiony, gdyż "Nic nie może wiecznie trwać" to najlepszy popowy kawałek w historii naszej muzyki). Brokat prószy, cekiny oślepiają, neonowy sen trwa. Ale jak to w bajkach bywa, na drodze do nieba błyskawicznie pojawiają się wertepy. Z prowincji przyjeżdża nieprzejednany gliniarz (Robert Więckiewicz), na horyzoncie pojawia się miłość (Marta Wągrocka), a partnerzy w zbrodni (Jakub Gierszał, Sandra Drzymalska, Andrzej Andrzejewski) zaczynają łypać podejrzliwym okiem. Karuzela atrakcji rozkręca się na dobre – choć podtytuł filmu brzmi kuriozalnie, jest w nim zdecydowanie zbyt mało czasowników. Grając z milicjantami w berka i uwodząc kobietę swojego życia, Najmro robi same fotogeniczne rzeczy. A kiedy rozgrzewa stawy na więziennym spacerniaku, wiemy, że zbliża się magiczna sztuczka.
Zanim Rakowicz rzucił się na głębokie wody fabularnego debiutu, pracował jako storyboardzista. Dziwnym więc nie jest, że jego film to wizualna landrynka: niemal każdy środek stylistyczny jest użyty z głową, a przestrzeń wewnątrzkadrowa staje się polem nieustannych, estetycznych eksperymentów. Naszpikowana cytatami, miejscami autotematyczna konwencja kojarzy się oczywiście z klasyką komedii kryminalnej – od "Vabanku" po wczesne filmy Guya Ritchiego – jednak Rakowicz potrafi ułożyć ze startych klocków nieoczywiste konstrukcje (zwłaszcza kiedy używa slow-motion w charakterze zaskakującego, wizualnego kontrapunktu). PRL nie jest w jego wydaniu ani dzikim wschodem, ani szaroburą scenografią kina moralnego niepokoju, tylko barokowym skarbcem z popkulturowymi tropami. I w przeciwieństwie do Piotra Mularuka ("Yuma") czy Macieja Kawulskiego ("Jak zostałem gangsterem") nie boi się przetestować wyporności tego konceptu. Lokalne pewexy przypominają amerykańskie centra handlowe, mieszkania w leningradach sprawiają wrażenie klaustrofobicznych pułapek, zaś otulona słonecznym ciepłem giełda samochodowa, na której Najmro sprzedaje kradzione polonezy, to sen o Polsce, której nie było.
Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.
***
Seks, kłamstwa i wojna na noże
recenzja filmu "Niefortunny numerek lub szalone porno", reż. Radu Jude
Radu Jude nie przestaje zaskakiwać. Rumuński reżyser dowiódł, że potrafi z równą swobodą tworzyć słodko-gorzką satyrę na siermiężny kapitalizm i świat reklamy, rozdrapywać najboleśniejsze rany z narodowej historii oraz bawić się konwencją westernu. Tym razem przeszedł jednak samego siebie. Już otwierająca "Babardeală cu bucluc sau porno balamuc" sekwencja jest tego najlepszym przykładem. Przyglądamy się bowiem amatorskiemu wideo wrzuconemu do sieci, na którym mężczyzna i kobieta zabawiają się ze sobą ubrani tylko w karnawałowe maski. Fellatio, namiętny seks i sprośne odzywki przerywają dochodzące zza drzwi odgłosy i prośby starszej pani. Szkopuł w tym, że bohaterka filmiku to Emilia, nauczycielka prestiżowej szkoły w Bukareszcie, a wyciek materiału wywołał skandal wśród jej nastoletnich uczniów i oburzonych rodziców. Co więcej, to dopiero jedna z wielu atrakcji, które przygotował Jude. Zdziwieni?
Autor "Aferim!" zaczyna od mocnego uderzenia, ale potem niespodziewanie zwalnia. W pierwszym z trzech rozdziałów nowego filmu podąża za główną bohaterką wędrującą po mieście i próbującą uspokoić nerwy przed zbliżającym się spotkaniem z rozsierdzonymi rodzicami. Twórca od razu sygnalizuje, iż ci, którzy liczyli na moralną przypowiastkę lub tanią, sensacyjną historię, srogo się zawiodą. Wprawdzie z telefonicznych rozmów Emilii możemy wyłuskać garść informacji na temat krążącego po internecie wideo, lecz Jude skręca w stronę satyrycznej, paradokumentalnej opowieści o rumuńskiej stolicy, jej mieszkańcach, napięciach społecznych i pandemicznej rzeczywistości. Ciekawska kamera jakby od niechcenia wyłapuje przezabawne scenki i obrazy: kłótnie przechodniów, kontrowersyjną reklamę lodów, absurdalne rozmowy dwóch chłopców. Reżyser, zupełnie jak w "Najszczęśliwszej dziewczynie na świecie", ujawnia rzadki talent do obserwacji przestrzeni miejskiej i znajdywania w niej raz niewinnych, raz dwuznacznych śmiesznostek.
Co ważniejsze, wplata w narrację sytuacje, które znamy z autopsji. W aptece śledzimy spór staruszków o to, czy celebryta miał prawo poddać się zabiegowi transplantacji przed czekającymi na operację od lat dziećmi (brzmi znajomo?), a w sklepie klientka wyzywa ekspedientkę i wspomina o finansowych problemach, bo ta nie chce przyjąć bonów zakupowych zamiast gotówki. Wewnętrzne rozedrganie Emilii, która martwi się skandalem, udziela się całemu otoczeniu, zmęczonemu pandemicznym reżimem, pogłębiającym się kryzysem i medialną dezinformacją. Napięcie wisi w powietrzu, a eskalację kolejnych konfliktów potrafi sprowokować uwaga o źle założonej maseczce. Przytomnego spojrzenia mógłby pozazdrościć Judemu niejeden dokumentalista – autor łapie rzeczywistość na gorąco, tworząc bodaj najwierniejszy zapis dziwnych czasów, w których żyjemy. Komentarz doraźny miesza się tu z wnikliwą, niemal socjologiczną diagnozą społecznych tarć, wyostrzonych przez niesprzyjające warunki ekonomiczne i psychiczne rozchwianie.
Całą recenzję Wojciecha Tutaja znajdziecie TUTAJ.
Udostępnij: