Gdyby nie przypadek, sławna rodzina Kreczmarów, tak zasłużona w dziejach naszego teatru, obdarowałaby polską naukę matematykiem. Jednak na początku lat 50., gdy młody Zbigniew Zapasiewicz decydował o wyborze życiowej drogi, matematyka wydawała się zupełnie nierozwojową dziedziną wiedzy. Wedle powszechnej opinii, w matematyce wszystko już... Gdyby nie przypadek, sławna rodzina Kreczmarów, tak zasłużona w dziejach naszego teatru, obdarowałaby polską naukę matematykiem. Jednak na początku lat 50., gdy młody Zbigniew Zapasiewicz decydował o wyborze życiowej drogi, matematyka wydawała się zupełnie nierozwojową dziedziną wiedzy. Wedle powszechnej opinii, w matematyce wszystko już wymyślono. O informatyce nikomu się nie śniło, zaś po naszej stronie "żelaznej kurtyny" mało kto wiedział o pracach Turinga i innych ojców cybernetyki. Kariera nauczyciela, pana od rachunków, młodzieńca nie satysfakcjonowała. Dlatego postanowił poświęcić się chemii. Pomysł miał dobry, lecz wykonanie okazało się fatalne. Zamiast zgłębiać teoretyczne tajniki nauki na uniwersytecie, wybrał wydział chemiczny Politechniki Warszawskiej. Przyszły inżynier winien posiadać umiejętność posługiwania się głową oraz rękami. A Zbigniew Zapasiewicz - wyznaje samokrytycznie znakomity artysta - ma dwie lewe ręce. Jedyną umiejętnością manualną, jaką zdołał opanować, jest prowadzenie samochodu. Z tego prozaicznego powodu praktyczne zajęcia laboratoryjne okazały się dla studenta barierą nie do przebycia. Po roku beznadziejnych zmagań z oporną materią bohater filmu umknął do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Rektor uczelni, Jan Kreczmar, dyskretnie nie pojawił się w gmachu w dniu egzaminu siostrzeńca. Mimo, dzięki lub bez jakiegokolwiek związku z absencją mistrza Zapasiewicz zdał. czytaj dalej