PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1188}
7,7 13 tys. ocen
7,7 10 1 13359
6,2 15 krytyków
Ostatni dzwonek
powrót do forum filmu Ostatni dzwonek

Jak myślicie czy ten film mógłby być puszczany w szkołach (powiedzmy od gimnazjum) mimo iż jak dla nastolatków to druga połowa już przechodzi bardziej w patos i teatralność dramatyczną co może być niechętnie odbierana i rozumiana przez większość nastolatków, czy może zamienić ten film na jakiś inny w miarę "podobny" np. "Klub winowajców"?
Oczywiście intencją nie było by podburzanie i robienie podziałów między uczniem a szkołą (w tym też władzy) lecz dążeniem do udoskonalenia relacji i warunków rozwojowo-bytowych między uczniami a nauczycielami co jest i będzie najistotniejszym problemem. Dlatego sądzę, że (poza sceną sex.) było by strawne do obejrzenia dla szkoły i wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Jednak poza ww. argumentami przeciw to dodał bym tylko kontrowersyjny stosunek miłosny uczeń-nauczyciel i śmierć ucznia w trakcie matury co mogło by odbić się na uczniach oraz niespodobań radzie nauczycielskiej i rodzicielskiej. Jednak osobiście uważam, że polska kinematografia lepszych filmów o tej tematyce nie wypuściła dlatego film jest godny uwagi szczególnie że porusza istotny problem szkolny relacji uczeń-nauczyciel, a nie problemów pojedynczych jednostek jak np. "słodko-gorzki" (za dużo sztuczności nieprzypinających szkoły i za dużo egoistycznego artyzmu reżysera i aktorów), bo szkoła ma być ogółem i reagować jak jeden organizm by uczyć solidarności i społecznych zachowań a nie zahamowań. Nie ma być samowolką czy rewolucją lecz zgodnym głosem wszystkich uczniów, nawet jednej klasy na dany problem dotyczący ogółu, by wykształtować odpowiednio młodych w dorosłym życiu, nie jak stado zmanipulowanych owiec i baronów z papierkiem dojrzałości, której nie widać, dlatego zestawienie z Solidarnością.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
black_hussar

Ja nie miałbym wątpliwości. Seks, śmierć podczas matury - przecież to samo życie, założę się, że Twoi uczniowie widzieli filmy, gdzie nie taki seks i nie taka śmierć były pokazane... Faktycznie druga część filmu może nieco irytować. Choć, tak samo jak prawdziwe lekarstwo musi być gorzkie, prawdziwa lektura powinna być nudna :) Ogólnie film dobrze pokazuje tamte czasy; u mnie w klasie był kolega, którego wypuścili z internowania (w III klasie LO wtedy byłem) i atmosfera była mniej więcej taka sama, dużo życzliwości, również ze strony nauczycieli, zatem film raczej nie mija się z odczuciami tamtych czasów. Warto go pokazać również ze względu na niesamowity klimat tamtych lat. Pozdrawiam i pomyślnego 2012 życzę.

ocenił(a) film na 6
kicior99

Primo, nie jestem nauczycielem tylko studentem (nie na nauczycielskiej czy innych studiach związanych z tym kierunkiem) i w moim przypadku (z własnego doświadczenia) wszystko mnie "odpędzało" do zostania belfrem, głównie z powodu mojego do nich stosunku, bo nigdy nie trafiałem na "dobrych" nauczycieli (poza jednym).
Secundo, moje pytanie jest zadane z czystej ciekawości. Miałem cichą nadzieję, że na moje pytanie może odpowie nauczyciel uczący w szkole i podzieli się doświadczeniami (chodzi mi głównie o rodzaje i wybory filmów, na które szkoła zezwala nauczycielom by wraz z uczniami wybrali się do kina- sądzę, że każdy uczeń miał takie wyprawki).
Tertio, Kolega jest starszy ode mnie, bo ja swoją edukację zacząłem w latach 90, więc nie przeżyłem tamtych lat, dlatego chciałbym się zapytać Kolegi czy w filmie rzeczywiście ta szkoła była taka jak w rzeczywistości PRL, z chęcią bym posłuchał jakich ciekawostek o edukacji/szkole z tamtych czasów.
Quarto, interesuje mnie właśnie kwestia wspomnianego już "internowania", a dokładnie jak trzeba było sobie na zasłużyć i jakie niosło to konsekwencje dla samego internowanego i jego rodziny. Słyszałem o internowaniu z tzw. "wilczym biletem", gdzie PRL wysyłała "szkodzące jednostki społeczne" na Zachód bez szansy powrotu, dlatego pytam się ile jest w tym prawdy ile nie, bo według mnie to raczej była nagroda wyrwania się od tej czarnej rzeczywistości ?!
Co do filmów dla uczniów najlepszym według mnie wyborem był by film "Stowarzyszenie umarłych poetów", co o tym sądzicie ?
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
black_hussar

Hmmmm... Sporo pytań, nie na wszystkie mogę odpowiedzieć ale coś postaram się napisać. Przede wszystkim szkoła tamtych czasów - zależy, gdzie się chodziło. W niektórych było wyjątkowo "czerwone" nastawienie, w innych pozwalano na nieco więcej. U nas dyrektor tak długo udawał, że nie widzi pewnych rzeczy jak tylko długo mógł. Miał dość technokratyczne podejście i, powiedziałbym, apolityczne. Nie przypominam sobie żadnej sprawy, w której wywalono by ucznia za poglądy lub działalność polityczną, choć tajemnicą poliszynela było kto dla kogo pracuje. Zastępca był zaprzysięgłym pepeesowcem, ale idącym "z prądem". Był nauczycielem WOS (który to przedmiot nazywał się wtedy propedeutyką nauki o społeczeństwie) ale nawet po stanie wojennym w dyskusjach na jego lekcjach panowała dość duża dowolność, choć oczywiście obowiązywała jedynie słuszna wykładnia. Nauczycielka, która była sekretarzem szkolnej POP, nota bene nasza wychowawczyni :), nie agitowała nas jakoś specjalnie. Był jeden nauczyciel, który właśnie ze Stowarzyszeniem Umarłych Poetów mi się kojarzy, geograf, który był solą w oku dyrekcji. Wymagający, sam erudyta, bardzo negatywnie nastawiony do systemu. Nie krytykował go wprost, ale przy każdej okazji wskazywał nam jego absurdy. Może jeden z nich - miał fatalne zdanie o polskiej produkcji i jej jakości a szczególnie irytowało go, jeśli nasze pomoce naukowe były spartaczone. M. in. w użyciu wtedy były zeszyty ze Strzegomia, 100-kartkowe, klejone, rozpadające się po kilku użyciach. Jeśli profesor złapał kogoś z takim zeszytem, to zeszyt natychmiast ulegał konfiskacie i był odsyłany do producenta... Sporo mógłbym o nim opowiadać, bo to niesamowity oryginał był a przy tym, jak się domyślasz, ulubieniec młodzieży. Był internowany a gdy wyszedł, ożenił się i przeprowadził do innego miasta. Miał sporo kłopotów, bo żona była uczennicą naszej szkoły. Zdaje się, że dostał propozycję nie do odrzucenia... Już nie żyje, o czym dowiedziałem się z neta. Inną naszą idolką była historyczka, też mająca sporo kłopotów z SB. Ona dla odmiany nie jechała prostym tekstem, ale robiła takie aluzje, że tylko idiota by się nie zorientował. Jak widzisz, myśmy mieli sporo luzu. Mógłbym opowiedzieć więcej,a le musiałbym się posłużyć konkretnymi przykładami - a wolałbym tego uniknąć. Opowiem Ci tylko anegdotkę z mojej matury - zdawałem z geografii, jednym z pytań była produkcja pszenicy w ZSRR i USA, rocznik statystyczny do dyspozycji. W komisji "czerwony" zastępca dyrektora i jakiś wizytator Bóg wie skąd. Jadę z tematem, wiem już że zdałem i to nieźle, reszta mi po prostu podpasowała. Nieszczęsną pszenicę zostawiłem na koniec. I pytanie: Jeśli wskaźniki produkcji są takie same, liczba ludności porównywalna, to dlaczego ZSRR importuje pszenicę z USA? No i blady strach, bo przecież wiadomo było dlaczego ale... był rok 1983 i nie wszystko wolno było powiedzieć. Odmówiłem odpowiedzi na to pytanie, zasłaniając się niewiedzą. Na co dyrektor mówi: Prawda jest jedna, wiem, że wiesz i nie wygłupiaj się. Zdajesz egzamin dojrzałości, dojrzały człowiek mówi prawdę. No i zaryzykowałem, opowiadając np. o suszeniu pszenicy na drogach Ukrainy, o czym wiedziałem z audycji Wolnej Europy. Na co dyrektor - właśnie o to mi chodziło. Burdel to burdel i żadna ideologia tego nie zmieni...

A co do internowania - wpadł przy kolportażu. Dupnęli go na mieście, miał przy sobie sporo kontrabandy, rewizja w domu - i nie było gadania. O sprawie dowiedzieliśmy się od wychowawczyni, która podała nam informację beznamiętnym tonem, bez komentarza, zresztą co niektórzy już wiedzieli. Po powrocie nie miał żadnych problemów, powiedziałbym, że sporo osób nabrało do niego szacunku. Maturę zdał bez problemu, studia skończył też. Tak samo jak inni internowani z innych klas. Zresztą akurat ci ludzie zachowali się dość rozsądnie, ograniczając działalność. To w skrócie tyle, jak chcesz wiedziec doś jeszcze - pytaj. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 6
kicior99

1. Jak podchodzili nauczyciele do naleciałości z Zachodu u uczniów np. w ubiorze (dżinsy), muzyce (rocknroll), filmie itp.?
2. Jakie zajęcia czy obowiązki poza lekcyjne uczniowie obowiązkowo musieli spełniać np. jakaś sztuka teatralna o politycznym podtekście?
3. Czym się różniły/wyróżniały zajęcia szkolne w PRL od tych za Niepodległej Polski i jakie przedmioty tylko występowały za PRL, np. obowiązkowa musztra itp.?
4. Jaki był stosunek w szkole do tzw. uczniów "indywidualistów", czyli np. członków jakiejś subkultury, wyznania/sekty, mody, zachowania, poglądów (nie tylko polit.), orientacji seksualnej odchodzącej od powszechnej, wyróżniając się z tłumu?
5. Jakie zazwyczaj ciekawe inicjatywy pozaszkolne realizowano, np. od wycieczki do biwaku?
6. Były jakieś spotkania z ciekawymi osobami, np. kombatantami wojennymi?
7. Jaki był poziom nauczania, rywalizacja między szkołami, jak silnie wplatano propagandę do nauki i w życiu codziennym?
Co do internowanych to osobiście znam osobę (obywatel A) która wyjechała z "wilczym biletem" i z powodów politycznych (przez cały czas był w podziemiu) i jego ciekawej przyjaźni z jego wysoko postawionym przyjacielem (ob. B), którego znał z podwórka. Obaj po tym samym technikum drukarskim (później pracowali w tej samej drukarni, gdzie ob. B za swoją lojalność wobec partii został głównym kierownikiem zakładu), gdy doszło do wydarzeń marca 1968 ob. A pracował w podziemnej drukarni wspomagając "wojnę ulotkową", gdy ob. B pacyfikował zamieszki w tym samym mieście. Kilkakrotnie ob. A wpadł UB (za produkcję ulotek) przez co został później skazany na wygnanie. Pewnej nocy UB zrobiło niezapowiedziany wpad do jego mieszkania, szybka rewizja i przy rodzinie gwałtownie wyciągnęło go z mieszkania by wywiedź go na komendę na przesłuchanie, a potem na lotnisko i z wilczym biletem oraz wziętymi pieniędzmi (kazali mu wziąć sporo forsy lecz nie mówili po co) poleciał do Belgii bez możliwości powrotu i kontaktu z rodzinom (jego rodzinę w tajemnicy przenieśli do innego mieszkania), dzięki pomocy Polonii i przyjaznych Belgów znalazł pracę i lokum (nieźle mu się tam wiodło za pomocą Polonii, PCK i Kościoła miał bezpośredni kontakt z Polską- tajne przesyłanie korespondencji), a ob. B zajął się (pomagał) jego rodziną w kraju. Dopiero pod koniec lat 80 miał szansę wrócić do Polski lub sprowadzić swoją rodzinę do Belgii lecz zdecydował się na powrót. Tak przynajmniej dowiedziałem się z jego relacji. Czy może Ktoś zna podobne przypadki?!
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
black_hussar

Ad 1. No nie, to nie są czasy powieści Siesickiej, gdzie tępiono za dżinsy... Problemu nie było z dość prostego powodu (zwłaszcza w podstawówce): zachodnie ciuchy nosiły głównie dzieciaki, których rodzice wyjeżdżali na Zachód: dzieci dyrektorów, polityków wiadomej opcji itp. Te dzieciaki zresztą miały różne inne zachodnie fanty, np. Bravo itp. Taki uczeń często był dla szkoły skarbem, bo tata mógł załatwić np. wagon akcji socjalnej (coś a la salonka) na wycieczkę, autokar, dekorację szkoły... Siłą rzeczy warto było mieć tych ludzi po swojej stronie więc się tolerowało to i owo. Fakt, te akurat dzieciaki miały poczucie "wyższej" wartości, zachowywały się z wyższością - choć też nie do przesady. Szkoda, że nie mogę pisać o szczegółach ale... sam rozumiesz.

Co do muzyki - przed 81 słuchało się głównie zachodniego rocka, w modzie był hard rock, nie zapominaj, że to okres The Wall Pink Floydów... Może Cię zdziwię, ale w ósmej klasie na wychowaniu muzycznym słuchaliśmy raz Wish You Were Here a nauczycielka stwierdziła, że za kilka lat ta płyta będzie klasyką... Miała nosa, jest do dziś. Co ambitniejsi słuchali jazzu i początków elektroniki: Tangerine Dream, Klausa Schulze, Petera Baumana, Edgara Froeze. Płyty kupowało się na giełdzie, ale nie były one na naszą kieszeń 15- czy 17-latków, np. Dark Side of the Moon kosztowała ok 2 tys, połowę miesięcznej pensji nauczyciela (1979). Po stanie wojennym nastąpił okres tzw. muzyki młodej generacji, sporo się zmieniło i fakt, nie wszystkim nauczycielom to się podobało. W moim mieście było kilka głośnych koncertów ale może się zdziwisz - nikt nam na nie nie zabraniał chodzić. Nasz matematyk, człowiek bardzo układny, "oldskulowy" zdumiał nas raz każąc jako zadanie domowe wysłuchać Dorosłych dzieci Turbo i napisać krótki esej z przemyśleniami.

Co do filmu - to już czasy po kinie moralnego niepokoju, ja załapałem się jeszcze na Constans. Klasa mojego kolegi (inne LO, to samo miasto) naciągnęła swoją nauczycielkę, ideową komunistkę, na Dreszcze Marczewskiego - podobno babka była zachwycona. Mojej równie czerwonej polonistce podobały się wiersze właśnie odkrywanego Herberta... W zasadzie uczyliśmy się tej nowej kultury na równi z nauczycielami. Miałem szczęście chodzić do dobrych szkół, gdzie nauczyciele mieli jakąś potrzebę rozwoju i dało się z nimi na wiele tematów pogadać. Mnie na przykład sporo ciekawych rzeczy o literaturze na uczyła... wuefistka, otwierając mi oczy na rzeczywistą wartość np Dänikenów, kryminałów itp (a uwielbiałem tę literaturę). Dla odmiany inna polonistka korzystając z jakiejś przerwy w szkole, zabrała nas jednego dnia na dwa filmy: Diabli mnie biorą (Pierre Richard) i Powrót Różowej Pantery (Peter Sellers) i tłumaczyła różnice między dobrą a złą komedią.

Ad 2. Przede wszystkim obowiązkowe tzw. wykopki czyli jesienna 4-dniowa przerwa na prace społeczne. Byłem i na wykopkach, pracowałem w Polmosie, skąd już pierwszego dnia przyszedłem napruty w 3 gwizdki (od oparów, nie myśl sobie za dużo :) Za te prace albo płacono szkole albo w ogóle nie płacono. Oczywiście w liceum pochód pierwszomajowy był obowiązkowy, ale innej indoktrynacji w zasadzie sobie nie przypominam. Rzecz jasna obowiązywał odpowiedni kanon lektur, gdzie były czerwone cegły w rodzaju Matka Gorkiego - ale jednak po okresie Solidarności można było zdecydowanie więcej powiedzieć, i nauczycielom i uczniom. Z niektórych czerwonych cegieł, w rodzaju Kordiana i chama w ogóle zrezygnowano.

3. Były prawie te same choć różny był ich zasięg. W roku 1979 zrezygnowano z higieny (połączono ją z biologią), w roku 1985 (już wtedy byłem na studiach) połączono astronomię z fizyką - ja jeszcze miałem oddzielnie. Obowiązkowy był rosyjski od V klasy szkoły podstawowej aż do ostatniego szczebla. Inne było PO - faktycznie była musztra, elementy szkolenia ideologicznego (odbębnione przez naszą nauczycielkę). Mimo braku dowolności programowej sporo zależało od nauczyciela.

4. Zależy. Ja miałem szczęście chodzić do dość postępowej szkoły, ale w tamtych czasach nikt by się nie przyznał do odmiennej orientacji seksualnej. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że absolwent tego LO jest obecnie jednym z najgłośniejszych pisarzy gejowskich, no, może okołogejowskich. Natomiast inne formy indywidualizmu... Było niejakim szpanem i aktem odwagi nie chodzić na religię (mimo, że odbywała się w salkach). Wiadomo, na co się taki ktoś narażał: na łatkę czerwonego itp. Oczywiście w zgranych zespołach to nie było większym problemem ale często stanowiło jakąś przeszkodę. Z drugiej strony - właśnie wtedy wybuchła moda na swoisty mistycyzm, ujawnili się krysznowcy, różokrzyżowcy, choć rzecz jasna nie działali tak oficjalnie jak teraz. Słyszałem o przypadkach szykanowania takich ludzi w szkołach, ale u nas to akurat nie stanowiło problemu, ba, mogę nawet powiedzieć, że było modne.

5. Kto chciał, chodził na OAZĘ. Sporo ludzi skupiało się w ruchach parafialnych, pielgrzymkowych. Ciągle liczyło się harcerstwo jako jedna z możliwości wykazania się. Ja korzystając z moich zainteresowań i życzliwości nauczycieli, dość mocno działałem w SKKT (kole turystycznym) - organizowałem rajdy, biegi na orientację itp. Działałem też w "dorosłym" PTTK, czasem prowadziłem wycieczki. Na podstawie jakiegoś porozumienia państwa z kościołem musiałem w niedzielę puścić członków wycieczki na mszę, jeśli tylko wyrazili takie życzenie. To samo obowiązywało na koloniach, których kilka odbębniłem w ramach praktyk pedagogicznych.

Sporo można było załatwić w szkole. Myśmy na przykład przy błogosławieństwie dyrektora zmontowali wcale niezłą ligę brydżową, były też inne inicjatywy. Może się lekko zdziwisz, ale mało kto chciał się pod nie podpiąć. Organizując jakieś zawody chciałem wydębić trochę kasy od instytucji, które miały fundusze na pracę z młodzieżą. I tak udałem się do TKKŚ (Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej) - z najwyższym trudem sfinansowali mi to, co chciałem, zresztą wjechałem im na ambicję, bo zawody odbywały się z soboty na niedzielę :)

Ad 6. Bywały. Ale znów nie mogę Ci napisać z kim, bo wolałbym jednak zachować anonimowość, a były to dość głośne nazwiska. Nieczęsto ale zapraszało się - i nie byli to raczej ludzie świata polityki.

Ad 7. Taka ostra rywalizacja to raczej lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Myśmy mieli pewną szkołę, z którą byliśmy na pieńku :) (i ponoć tak jest do tej pory) i bywały konkursy, gdzie rywalizacja była ostra, ale wynikała ona raczej ze względów ambicjonalnych.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 6
kicior99

ad notam:
1. No właśnie, już od lat 70 noszenie zachodnich ciuchów nie było już źle postrzegane, bo była to moda zbyt powszechna by ją tępić, poza tym takie ubrania ożywiały szarą rzeczywistość PRL, dlatego skończyły się czasy zwalczania bikiniarzy. Najbardziej szokuje mnie to, że właśnie ludzie władzy głoszący i realizujący hasła antykapitalistyczne i antyzachodnie zaopatrywali siebie i swoje rodziny w produkty z wrogich krajów. Czy nie robiono nagonki na takich hipokrytów, bo przecież partia zabraniała sprowadzania czy kupowania produktów od "obrzydliwych kapitalistów"? Przykład z artykułu: "Największym warszawskim "centrum handlowym", gdzie kupowało się szykowne ciuchy zza oceanu, był przez wiele lat bazar Różyckiego. Robili to nawet ludzie władzy. "Na praskim placyku pokrytym kolorowymi szmatami - zanotował Tyrmand - tłoczą się żony komunistycznych dygnitarzy, słynni architekci na usługach rządu, poeci opiewający jeszcze wczoraj Stalina i muzycy, wymieniający tysiące złotych z nagród za rewolucyjne kantaty na parę blue jeans wprost z Nowego Jorku".
Co do filmu i muzyki to pełna zgoda, bo nawet polscy dygnitarze oglądali zachodnie filmy i śpiewali zachodnie piosenki (po pijaku). Od tego nie dało się władzy uciec, a nawet to wykorzystywali poprzez puszczanie zachodnich filmów zawsze w niedzielę specjalnie w godzinach mszy św. Wiele Polaków w PRL zbierało, oglądało, kupowało, a nawet się fascynowało wszystko co przychodziło do Polski z Zachodu. Sam to wiem bo wiele osób osobiście mi to powiedziało na nawet pokazało, np. mój wujek zbierał płyty winylowe, wszystkie które przychodziły do PRL z Zachodu (hobby bardzo kosztowne lecz rekompensowało to ciągłymi zaproszeniami na prywatki nawet od wyższych sfer). Jeśli chodzi o ich pochodzenie to wujek mi powiedział, że w większości były to w wersji np. tureckiej, indyjskiej, japońskiej, rzadko z oryginalnych wersji. Co do filmów czy innych arkanów sztuki to gdyby nie te naleciałości z Zachodu to możliwe, że nie odkryci zostali by przez świat dzisiejsi znani polscy artyści.
2. No właśnie, wykopki to bardzo ciekawy temat, bo te "obowiązkowe roboty społeczne" były różnego rodzaju. Z tego co mi wiadomo, w większości był to obowiązkowe krótkoterminowe prace społeczne wykonywane przez społeczeństwo, np. uczniów (czy to były prace całodniowe, czy tylko w wolny czasie po pracy i dokładnie jakiego pokroju społeczeństwo przy tym brało lub nie brało udziału, np. mógł pracować więzień obok sędziego :) i jakie były konsekwencje nie pracowanie, kto to sprawdzał?) lecz były też prace długoterminowe wykonywane przez przyszłych pracowników przyuczających się do zawodu w ramach praktyk, czy wrogów politycznych (Ojciec w podróży służbowej- E. Kusturica świetnie to pokazał). Oczywiście inicjatywy były czasami dobre, a czasami złe w zależności od pomysłu projektanta lub sensu tego podejmowania, np. w mojej miejscowości z takiej inicjatywy rozbudowano infrastrukturę w tym bloki mieszkalne (na które już ludzie kilka lat temu zaklepali mieszkania) obszarze pełnym sieci tuneli starej kopalni, którą zlikwidowano razem z blokami. Co do wykopków moi nauczyciele na studiach zawsze wspominali wykopki archeologiczne pod dawnym zamkiem krzyżackim w ramach prac społecznych, gdzie często wracali do domu z łupami :). Co do Twojej pracy w Polmosie to na pewno wyrabiałeś 300% ponad normę, można widzieć w którym Polmosie :)?
3. na czym polegały elementy szkolenia ideologicznego i ile propagandy wtłaczano do nauki i życia w szkole oraz czy były takie zajęcia z samoobrony np. zajęcia z walki lub strzelania organizowaną przez szkołę?
4. No sorry lecz zajęcia z religii były wywalczone właśnie przez społeczeństwo i z tego co wiem to były nieobowiązkowe (szczególnie jak odzywały się w Kościele) Komuszki wszystko robiły by zniechęcać chodzenie do Kościoła i raczej nie chodziło się na religię nie z odwagi lecz z lenistwa lub dlatego bo czerwoni rodzice nie kazali (od razu mi się przypomniało wyznanie lewackiego bohatera z "słodko-gorzki"). A te postępowe szkoły to dokładnie w jakim znaczeniu, że bardziej tolerancyjne i odpuszczały z dyscypliną i te subkultury np. panki, skinheadzi, których pochodzenie bierze się z Zachodu to szkoła nie wykorzystywało jakoś w swoim kształtowaniu młodzieży na swój sposób. Czy do takie postępowe szkoły by były równie postępowe w nauczaniu i należały do tych prestiżowych do których wysyłali swoje dzieci ludzie władzy, chyba nie ?!
5. Właśnie i to były dobre lata na realizowanie dla młodych (miał więcej czasu wolnego dla siebie) jakiegoś hobby, zainteresowania, wstępnego przygotowania do pełnienia przyszłego zawodu na koszt państwa (zawsze by wzbogacić swoje CV), wystarczyło być oblatanym i sprytnym by zorganizować swoje plany przez stworzenie lub wstąpienie do jakiego kółka czy stowarzyszenia w co większych miejscowościach. To było państwo typowo socjalistyczne czyli nastawione na człowieka pomagające w jego samokształceniu udzielając fundusze nawet na najgłupsze inicjatywy. Żałuję właśnie tego, że nie żyłem w tamtych czasach, bo mógłbym zrealizować swoje zainteresowanie filmowaniem, gdzie za PRL posiadając kamerę (drogie i ciężko dostępne nieliczne rodzaje kamer z demoludów lub ZSRS o niezłej technologii jak na tamte czasy) było się gościem i tym bardziej jak się stratowało w konkursach krzewiąc młodą generację dopiero rozwijającej się polskiej kinematografii (przeżywającej dobre lata) oraz miało się o wiele większą szansę na angaż w telewizji niż teraz mimo iż w PRL były dwa kanały (dzięki wytrwałym pracą w jakimś stowarzyszeniu filmowym można było dostać fuchę w TV bez skończenia akademii czy jak zrobiło kilku znanych znanych będąc nawet niepełnoletnim np. A. Tarkowski, A. Konczałowski). Tym bardziej zawsze można było sobie załatwić jakieś sprawy i dla ucznia przede wszystkim wolny czas od szkoły np. będąc na wycieczce, czy zjeździe (dzisiaj to by nie przeszło). Szczególnie dla młodego jakieś zajęcia rekreacje były prawie za darmo, więc często brało się udział w zawodach, dzisiaj nawet zajęcia z wf np. na pływalni są płatne. Nie trudno było uzyskać jakieś licencje np. myśliwską, pływacką, rybacką itp. Czy Kolega znał takich, którzy dębili od państwa pieniądze na jakieś inicjatywy, z których czerpali pieniądze?
6. Czemu, mówmy po imieniu (kto to przeczyta i w to uwierzy) przynajmniej jakiego byli to pokroju lub środowiska (no chyba nie gen. Jaruzelski), bo w mojej miejscowości starsi znajomi opowiadali, że w ich szkołach np. z pisarzy byli Szymborska, M. Dąbrowska, J. Andrzejewski, St. Kisielewski, M. Wańkowicz, K. Brandys, T. Konwicki, czy ponoć Z.Herbert i W.Wasilewska. A kombatantów też było co nie miara, np. mój ojciec wspominał jak ze stowarzyszenia przyjaciół kawalerii (coś takiego) opowiadali kawalerzyści weterani kampanii polskiej 1939, czy z PSZ i LWP (był wśród nich ostatni uczestnik ostatniej szarży kawaleryjskiej w II WŚ pod Borujskiem), darząc się wielką przyjaźnią.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
black_hussar

Ad 1. Nie, nie było takich nagonek jak te opisane u Tyrmanda. W zasadzie "zachodniość" zagościła za sprawą Gierka i jego związków z Francją. Rozwinął się Alliance Francais, powstały pierwsze powszechne kursy języków obcych na wysokim poziomie, zawitały zachodnie podręczniki, np Maugera a jeszcze wcześniej Course de la Langue et Civilisation Francaise (akurat języki obce to moje hobby), pojawiały się nawet podręczniki do niemieckiego z RFN; najwyższym szpanem było uczyć się z Deutsch 2000 no i nie sposób nie wymienić tu słynnego kursu L. G. Alexandra "New Concept English"; który został przedrukowany na licencji Longmana. Tom czwarty ocenzurowano, lekcja bodaj dziewiąta, zawierająca wypis z G. Orwella została zamieniona na jakiś czerstwy kawałek produkcji naszych rodzimych anglistów. Nie wiem, czy Longman wyraził na to zgodę...

Natomiast co do piętnowania - myślę, że dyrektorzy szkół nie odważyliby się, bo ich możliwości były zawsze mniejsze niż rodziców takiego dzieciaka. Pewnie znasz pojęcie "bananowej młodzieży", temat bardzo niewygodny wtedy i omijany szerokim łukiem w literaturze i prasie, bodaj tylko w kryminałach Sekuły i Kłodzińskiej znalazłem jakąkolwiek próbę sportretowania tamtej młodzieży.

ad 2. To był Polmos Wrocław. Po pierwszym dniu przenieśli mnie na wydział produkcji pepsi coli, gdzie może było sporo roboty, ale przynajmniej trzeźwiej niż na rektyfikacji. Co do konsekwencji niepracowania - w szkole nie było żadnych, zresztą myśmy na swój sposób lubili te przerwy, zwłaszcza jak była ładna pogoda i praca na polu. Podczas takich jednych wykopków na polu dowiedziałem się, że Polak został papieżem... Poza tym akurat moje klasy były dość zgrane, więc bawiliśmy się nieźle. Teraz tak się zastanawiam dlaczego... Może minęły czasy wielkich ideologii, podchodziło się do tego po prostu na zasadzie "odbębnić swoje". W każdym razie nie brałem udziału w żadnym czynie społecznym pod czerwonymi sztandarami i pokazywanym później w tv - a pod koniec lat 70. jeszcze takie były, nawet Gierka z łopatą pokazywali :) I, z tego co wiem, z takiego czynu trudno się było wykręcić.

Ad 3. Indoktrynacja była w podręczniku, np. o wojnie ideologicznej prowadzonej przy pomocy Wolnej Europy i Głosu Ameryki... A trzeba Ci wiedzieć, że wtedy już nie było takiej zmasowanej wściekłości rządu jak jeszcze w latach 60. W sprzedaży były radia z wysokim pasmem fal krótkich, gdzie zagłuszanie nie było tak uporczywe (13m, 16m, 19m), niektóre nawet produkcji radzieckiej :) Mnie wtedy radio fascynowało, słuchałem wszystkiego co się da, ba, wpadłem do tego stopnia, że sporą część życia w radio przepracowałem... Co do zajęć z samoobrony, było tylko strzelanie i rzut granatem. Nadto byłem w LO na obozie przysposobienia obronnego, jednym w okresie Solidarności, drugim w stanie wojennym. Były to obozy bezpłatne, fundowane przez kuratorium i LOK z logistyczną pomocą wojska. I tam również nie było indoktrynacji, natomiast zaawansowane PO, byliśmy umundurowani itp. Program tego obozu obejmował mniej więcej to co unitarka w wojsku i ogólne wyszkolenie wojskowe: musztra indywidualna i grupowa, broń (karabin i granat) łączność (przewodowa, bezprzewodowa, radiowa), obrona przed bronią ABC (maski itp), pierwsza pomoc itp. Podejrzewam, że było to ewentualne przygotowanie w miarę rozgarniętych ludzi do prac logistycznych na wypadek wojny.

Ad 4. Postępowe szkoły to dla mnie takie, które kładły większy nacisk na nauczanie merytoryczne a mniejszy na tresowanie ucznia i dobre sprawowanie - i ja do takiej chodziłem. Nie przypominam sobie jakichś poważniejszych zadrażnień na punkcie światopoglądu, co do subkultur - było u nas kilku panków, ale tak jak w tej piosence "kontestacja, kontestacja, to jest dobre na wakacjach". W szkole agrafki, glany itp. nie były zbyt mile widziane, choć nie słyszałem, by ktoś miał z tego powodu jakieś większe problemy Nie było też szoku, gdy jakaś uczennica zaszła w ciążę (były takie 2 przypadki, obie dziewczyny i urodziły i zdały maturę) choć w większości szkół jednak za coś takiego groziła wieczorówka. A co do dzieci władzy - owszem, chodziły do takich szkół ale niewielu. Miałem w średniej również kilku kolegów z rodzicami u władzy, ale nie wydaje mi się, by w jakiś sposób byli szczególnie traktowani. Natomiast ci z lat 70. owszem, byli, ale wiem to tylko na zasadzie miejskiej legendy, nie dysponuję dowodami lub źródłami.

Ad 5. Fakt, ceniło się, jeśli ktoś działał. Ja z racji uwikłania w działalność społeczną mogłem liczyć na przychylność (np. na tolerancję nieprzygotowania jeśli wróciłem z jakiejś imprezy ostatnim pociągiem w niedzielę) - choć nie nadużywałem tego i bywało, że uczyłem się w pociągu. Natomiast nie spotkałem się z tym, by ktoś czerpał pieniądze. Raczej można było uzyskać inne "fanty", np, organizowało się kolonie tudzież jechało jako dyrektor i przy okazji po niskich cenach zabierało swoje dzieciaki :) Raczej barter. Ale interesowność człowiek ma we krwi i jest ona chyba niezależna od systemu.

Ad 6. Państwo Gucwińscy ze zwierzakiem :) (w podstawówce, w średniej bez zwierzaka), Tadeusz Różewicz, Ewa Szumańska, gen. Tadeusz Stec (szef SOW), sporo profesorów z uczelni, co do kombatantów, jeden był na pewno ale zabij mnie, nie pamiętam nazwiska. Rok po mojej maturze była Ewa Lipska. Na kilku lekcjach był Marczewski ale wybrać statystów do Zmór i Dreszczy. Podobno w podobnym celu był też Nasfeter ale osobiście go nie widziałem.

ocenił(a) film na 9
black_hussar

ja ten film obejrzałam właśnie na lekcjach polskiego, więc chyba można :)

użytkownik usunięty
black_hussar

Uczniowie szkół średnich - owszem. Gimnazjum - chyba jeszcze trochę za wcześnie:)

ocenił(a) film na 6

Dzięki wszystkim za odpowiedzi lecz z chęcią chciałbym by więcej osób się wypowiedziało, szczególnie nauczyciele, ponieważ pierwotnie ten topic właśnie jest skierowany do nich. Właśnie oni mają decydujący głos, a uczniowie zawsze mogą zasugerować swoim opiekunom. Przypomnę raz jeszcze, że celem projekcji tego film w szkole jest dążeniem do udoskonalenia relacji i warunków rozwojowo-bytowych między uczniami a nauczycielami, co jest i będzie najistotniejszym problemem niezależnie od czasu czy pokolenia! By w szkole wykształcić wspólnymi siłami solidarność i społeczne zachowania, a nie zahamowania w społeczeństwie szczególnie poczucia się do prometeizmu, który w dzisiejszym społeczeństwie zanika. Oczywiście nie łudzę się, że po obejrzeniu filmu nagle wszyscy się zmienią lecz przynajmniej przemyślą sprawę i może przynajmniej część będzie postępować lub się starać być lepszym człowiekiem niż wcześniej była nie tylko dla siebie lecz dla innych. By nauczyciel nie postrzegał uczniów jako bandy tłumoków, tracąc czas za marne grosze, próbując coś ich nauczyć lub po prostu odfajkować na sztukę lekcję bez korzyści i zainteresowania dla każdej ze stron. By uczeń nie patrzył na nauczyciela jak na Hitlera czy innego dyktatora lub bufona by dać belfrowi szansę i pomóc angażując się we wspólnej pracy. Jednak warunkiem tego jest współpraca obu stron. Dlatego by szkoła nie była rodzajem więzienia do którego wszyscy zmuszeni są odsiedzieć przez wyznaczony czas jak wyrok pozbawienia wolności w miejscu gdzie nie chciałby nikt trafić, więc trzeba to gruntownie zmienić lecz jak wspomniałem potrzebne jest zaangażowanie obu stron i ktoś powinien ku temu pierwszy wyciągnąć dłoń. Potrzebny do tego jest impuls, jakim był by ten film, by jak na dobry początek rozpocząć nowe lepsze relacje między obiema stronami, by dalszymi działaniami pobudzić strony do owocnej współpracy przez wspólny szacunek i zaufanie. Wiadomo, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie i nie zawsze może dojść do zamierzonych rezultatów lecz właśnie potrzebne będzie poprowadzenie rozmowy (wolne wnioski) po seansie, jeśli dobrze każda ze stron to rozegra to każdy na tym skorzysta. Nie bójmy się otwartej rozmowy by zmienić coś na lepsze, gdy coś się psuje. Szkoła jako instytucja publiczna składająca się z społeczeństwa szkolnego (pracowników i uczniów) powinno demokratycznie się skutecznie dogadywać i działać jak jeden dobrze prosperujący organizm , a nie jak kołchoz czy gułag- nikt nikogo nie przymusza. Tak czy inaczej sprawa pozostaje w toku by móc jak najlepiej zmienić sytuację w szkole w obecnym czasie. Ja podałem tylko ten jeden przykład potem dorzucił bym jeszcze jakąś pożyteczną wycieczkę szkolną lecz to rozmowa na inny temat. Nie uważam się i nie jestem reformatorem ministerstwa edukacji lecz sam chodziłem do szkoły i wiem co było w niej nie tak i co trzeba było w niej zmienić (właśnie przede wszystkim ja zacząłbym od zmiany stosunków uczeń-nauczyciel!), a co Wy byście wymyślili by zmienić szkołę na lepsze (jakieś przykłady)?

P.S. Podzielcie się refleksjami i przekażcie innym by zapoznali się z topikiem bo sprawa ta nie dotyczy tylko jednej jednostki!

ocenił(a) film na 10
black_hussar

Uważam, ze każdy wychowawca ma jakieś pomysły na nawiązanie porozumienia z uczniami. Problem, którego nie przeskoczy nikt brzmi: czy uczniom na tym zależy??? W niewielu domach wypowiedziano choć jedno dobre słowo o belfrach. Rodzice lecząc własne kompleksy czy stresy deprecjonują znaczenie nauczyciela w życiu dziecka często nie dając nic w zamian (konkretnie chodzi o autorytet). Moi kochani rodzice nauczyli mnie szacunku dla nauczycieli. Miałam cudownych belfrów, z niektórymi mam kontakt. Zasiali we mnie tyle fajnych pasji, myśli, ciekawość świata, pragnienia.
Nie sądzę, by pokazywanie jakiegoś filmu mogło coś zmienić w relacjach, o których piszesz. To by musiała być jakaś terakotowa armia filmów :)(

ocenił(a) film na 6
walker_fw

Nie zgadzam się! Wprost przeciwnie, właśnie wspólne "przeżycie" tego konkretnego filmu (nie jakiegoś tam lecz dotyczącego tej konkretnej sprawy o której wyżej napisałem) dało by impuls do działania ale mówimy tu o przypadku gdy każda ze stron ma zerowe konto bez żadnej wpadki. Tyle, że któraś ze stron powinna właśnie z własnej woli wyjść z taką inicjatywą by w ogóle była to jakakolwiek próba zawiązania relacji, a nie czyiś kaprys by obejrzeć film. Tym bardziej zwrócił bym uwagę na to iż inicjatywa powinna raczej częściej wychodzić właśnie od strony nauczyciela niż uczniów. Nie chodzi o to, że nauczyciel jako wszelako pojęty "autorytet i ostoja mądrości czy osoba godna naśladowania" powinna pierwsza dać przykład (lekcję) swojej mądrości/doświadczenia swoim podwładnym uczniom lecz z prostej przyczyny- żaden z grupy uczniów nie będzie chciał się wychlać z masy bo od razu zostanie wzięty na języki. Dlatego nauczyciel powinien dyskretnie podejść do tej sprawy.
Niby jakie pomysły na nawiązanie porozumienia z uczniami? Podaj przykłady. Chodzi mi tutaj o czyny, nie takie przykłady jak pouczająca lekcja czy ciekawie opowiada, bo to cechy wrodzone (nie każdy nauczyciela takie ma), lecz o prosty przykład, który maiłby podołać każdy nauczyciel.
Co do tego czy zależy uczniom czy nie to już tylko zależy od nastawienia i sytuacji, bo np. jest ostatnia lekcja przed długim weekendem czy świętami i raczej nikomu z uczniów nie będzie zależało by się wysilać umysłowo nie ważne z jak wspaniałym nauczycielem mieli by do czynienia. Chodzi o to by z chęcią wracali do niego i pamiętali jego nauki.
Jeśli chodzi o złe wypowiadanie się o belfrach przez rodziców to rożnie bywa bo nauczyciele żądają od swoich uczniów takich rzeczy a rodzice od nauczycieli takich i na odwrót. Koniec końców każdy ma inny pogląd na wykształcenie ucznia. Jakbym miał patrzeć z mojej perspektywy to albo nauczyciele się obijali i nie nadganiali z programem lub go kiepsko prowadzili lub uczniowie się nie uczyli a rodzice się dziwili nauczycielom czemu ich pociecha ma lufy. Jednak tak czy inaczej żadnemu z nauczycieli nie zależało chyba, że w jakiejś klasie był jakiś dzieciak z ich rodziny i tak we wszystkich szkołach jest taka sytuacja. Jeśli mówisz że wszyscy nauczyciele z jakimi miałaś do czynienia byli dobrzy to albo chodziłaś do prywatnej szkoły lub masz w rodzinie nauczycieli czy po prostu miałaś szczęście lub trawiłaś na luźnych nauczycieli którzy wstawiali dobre oceny "za nic" by wypaść dobrze przed radą nauczycielską czy rodzicielską :)

ocenił(a) film na 10
black_hussar

Chodziłam do zwyczajnej podstawówki w latach 80-tych. Pozornie nic ciekawego. Ale miałam niemożliwą kobietę od geografii, której kłanialiśmy się z daleka. Na lekcji witała nas na stojąco. Wymagała takich rzeczy, że do dziś mam mapę opanowaną, na rajdach była super przewodnikiem i opowiadaczem. Polonistka - charyzma, wdzięk, polot (zgadnij jakie studia skończyłam...), matematyk - odwiedzał swoich wychowanków w domach, żeby poznać rodziców i zobaczyć jakie dzieci mają warunki pracy (klasy miały po 36-40 osób). Pani od muzyki - płyty, koncerty w prosynfonice, flet na blachę(z nut), chór koncertujący na konkursach, nawet za granicą. Ich praca była dla mnie codziennym kursem etyki zawodowej przyszłego nauczyciela. Liceum było prywatne, ale teraz żałuję, że byłam pod kloszem, bo historyk uczył nas z bezdebitów (Charków, Miednoje - te słowa usłyszałam po raz pierwszy od niego), a polonistka przyszła do nas jak ją wywalili z innego liceum za "czarne apele" każdego 13-tego. Na PO w 84 roku śpiewaliśmy "Pierwszą brygadę". Na szczęście miałam paczkę przyjaciół jeszcze z podstawówki i wiedziałam jak jest w innych liceach.
Jeśli cie interesują historie podziemne: kiedy kolega spodziewał się wizyty funkcjonariusza, to podejrzane materiały (zwykle zapas czystej, japońskiej bibuły, bo druki rozchodziły się na gorąco) podrzucał nam do domów na jakiś czas. Mieliśmy takiego księdza w parafii, że co pare tygodni po niedzielnym kazaniu zamiast iść na obiad do proboszcza, musiał się zabierać z ubekami na komendę na przesłuchanie. Co myśmy na tych mszach śpiewali!! Mój starszy kolega, później dziennikarz przesiedział w regularnym więzieniu kilka miesięcy. Kiedy go spotkałam już po odsiadce trochę go podpytywałam jak sobie radził. Odpowiedział mi, że miał ze sobą Biblię. I tyle.
Jeśli chodzi o Twój pomysł z TYM filmem - rozumiem twój entuzjazm i potrzebę zrobienia czegoś. Z pewnością dałby znacznie więcej młodzieży niż wypasione produkcje pseudopatriotów w stylu Hoffmana, może warto stworzyć na forum jakiś kanon filmów wartych obejrzenia z młodzieżą. Nie chciałabym tylko, żeby cudowne, wartościowe filmy były wmuszane komuś na siłę, bo reakcja może być gwałtowna i nieokiełznana - młodzież wciąż się buntuje.

black_hussar

ja ten film wlasnie pamietam z gimnazjum, bo nam go puscili kiedys w szkole i kazdy zainteresowany mogl sobie obejrzec.

ocenił(a) film na 6
sonia_6

Powiedz mi w której to było klasie i kto wyszedł z inicjatywą oraz jakie były odczucia uczniów po seansie?

black_hussar

O ile sobie dobrze przypominam, to kazdy uczen mogl ten film obejrzec - krazyla po calej szkole lista i ten, kto chcial, wpisywal sie na nia, zeby bylo wiadomo, jak duza sale zorganizowac. Nie jestem pewna, kto wyszedl z inicjatywa, przypuszczam, ze albo dyrekcja, albo polonistki. W kazdym razie, pomiescilismy sie w nieco wiekszej klasie, takze ogladalismy film we w miare kameralnym gronie. Na pewno przybyli ci bardziej wyrozniajacy sie uczniowie (dobre wyniki w nauce itd), ale bylo tez kilku bardziej "przecietnych", takze nie tylko same kujony. Bardzo mi przykro, ze jednak nie moge sobie przypomniec dokladniejszych szczegolow, bo minelo duzo lat od tamtego czasu...

black_hussar

a ja krótko odnośnie "Stowarzyszenia..." - film zobaczyłam po raz pierwszy właśnie na lekcji w gimnazjum jakieś 7 lat temu i jestem z tego powodu bardzo wdzięczna dawnej polonistce- mądra kobieta i wielki dla mnie autorytet, a ilekroć widzę ten film, utwierdzam się jeszcze bardziej w tym przekonaniu ;]

ocenił(a) film na 9
black_hussar

Ja oglądałem ten film w szkole, z klasą, ale dopiero w ostatniej klasie liceum, tuż przed maturą (sama znałam wcześniej, ale wpasował się idealnie w klimat przedmaturalny, wyjątkowo się wszystkim spodobał).

ocenił(a) film na 5
black_hussar

U mnie był puszczany. Po bardzo dobrych ,, Nietykalnych" ( był wtedy maraton filmowy ) strasznie się nad nim zawiodłem. Mocne 5/10.