Film jest satyrą na społeczeństwo amerykańskie u schyłku lat 60-tych XX wieku. Fritz żyje w biednej dzielnicy Nowego Jorku, nie przejmuje się zbytnio prawem, policją czy moralnością. Po kilku czysto hedonistycznych przeżyciach odczuwa silną potrzebę nawoływania ludności do rewolucji. Sam nawet bierze w niej udział, ale rewolucjoniści nie okazują się tak nieskazitelni, jak sobie to Fritz wyobrażał...
Duży plus za oddanie klimatu lat 60tych i animacje. Wszystko do siebie pasuje i jest przesycone pikanterią. Na tej warstwie przypomina mi to trochę Mechaniczną Pomarańcze, którą wielce szanuje.
Jednak scenariusz wydaje się być dla mnie dziurawy niczym ser szwajcarski, skutkuje to niedomkniętymi wątkami, brakiem...