Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć wprost - ten film jest całkowicie niepotrzebny! Nie da się jednoznacznie określić, dla kogo jest zrobiony i jakim gustom ma schlebiać. A co najgorsze, co właściwie autor chce opowiedzieć widzowi? Jeśli ktoś usiłuje odnaleźć w nim głębię i jakieś (mityczne) podteksty, to obawiam się, że jest w błędzie. To tylko ćwiczenie formalne, z którego znakomicie wybrnął jedynie Mark Duplass, bowiem jego rola to w istocie monodram, rozegrany z imponującą lekkością. Jest to jedyny powód, dla którego warto oglądnąć ten film. Całą resztę, a zwłaszcza psychologiczne i intelektualne umocowanie motywów działań "dziewczyny realizującej vloga", najlepiej od razu zapomnieć. A najgorsze jest to, że ostatnia scena sugeruje powstanie dziełka po tytułem "Creep 3".
Głos rozsądku.
Zauważyłem, że ostatnio pojawia się coraz więcej pseudo-intelektualistów, którzy nawet w największym gniocie,doszukują się jakiego głębszego przekazu. Efekt jest taki, że przypisują własne wyobrażenia sprawom pozbawionym jakiejkolwiek głębi duchowej, moralnej czy też intelektualnej. Wielu jest też takich, którzy we własnym umyśle przekształcają fabułę doszukując się w niej tego, czego tam nie ma. Czynią to tak przewrotnie, że dopisując fabule, to czego w niej zabrakło, sami siebie oszukują, widząc w filmie to co sami wymyślili.
W takim razie po pierwsze zazdroszczę, że doskonale wiesz,gdzie doszukiwać się głębi,a gdzie jej nie ma i masz monopol na prawdę i klasyfikowanie na kategorie dobre - zle. Po drugie, życie z takim prostym umysłem nie doszukujacym się nigdzie drugiego dna musi być bardzo,bardzo łatwe.
Właśnie zrobiłeś(-aś) to o czym napisałeś(-aś) - doskonale wiesz wszystko o innych. Dowiedziałeś(-aś) się wszystkiego o mnie, na podstawie jednej mojej wypowiedzi. I tylko na tej podstawie już wiesz jak wygląda moje życie. To właśnie tacy pseudo-intelektualiści jak ty, doszukują się głębszego dna tam gdzie go nie ma i jednocześnie chętnie wypowiadają się na temat innych, bo wystarczy rzut oka i już wszystko o nich wiedzą.
Użyłam tej samej broni, jaką zaatakowales tych, którzy lubią się zastanowić nad tym,co oglądają. Tak jak ty pozwalasz sobie ocenić z góry innych,tak i ja mogę to zrobić wobec ciebie. Mimo to jednak ja nie porywam się na ocenę,co jest moralnie i artystycznie głębokie i narzucenie tego innym. Ze swojej perspektywy będę bronić tego filmu chociażby dlatego, że jest świetnie zagrany i nietypowy. Jednak "ocena moralna"bohatera nie jest w stanie przysłonić licznych atutów filmu.
Film jest o kryzysie życiowym, niespełnieniu i ogólnym poczuciu bezsensu jakichkolwiek działań. Joseph/Aron kiedyś znajdował szczęście w swoim fachu, teraz ma kryzys. Zamiast seryjnego mordercy możemy tu podstawić np. malarza, filmowca itd... Podobnie jest z dziewczyną, która stawia wszystko na jedną kartę, by w końcu ruszyć coś w swoim życiu. Takie wnioski nasuwały się same podczas seansu bez zbędnego wysiłku intelektualnego. Ciekawe, że dwójka bohaterów spotyka się własnie w takim momencie życia co buduje potem między nimi dziwną niedopowiedzianą relację. Owszem, nie jest to film dla "normalnych" ludzi. Do niektórych dotrze do niektórych nie.
Niestety, ale Twoje tłumaczenie jakoś do mnie nie trafia. Czy naprawdę uważasz, że mamy użalać się nad seryjnym mordercą, który "kiedyś znajdował szczęście w swoim fachu, teraz ma kryzys"? Reguła "Creep2" uniemożliwia zastąpienie mordercy innym zawodem! Podobnie dziewczyna, która "stawia wszystko na jedną kartę". Czy aby naprawdę jest gotowa ryzykować własnym życiem, aby coś w nim ruszyć? Nie sądzę. Stąd moja niska ocena filmu, pomimo niewątpliwego nastroju i (zwłaszcza) doskonałego występu Marka Duplassa. A najgorsze, że z nawet kiepskiego intelektualnie i moralnie obrazu da się wysnuć daleko idące, wartościowe i interesujące refleksje. I nie jest kwestią, co i do kogo dociera, tylko sposób przedstawienia etyki pierwszego planu. Pewnie dlatego zarówno "Dexter", jak i "Breaking Bad" uważam za śmiecie, pomimo znakomitej realizacji i znakomitych recenzji, bowiem nie do przyjęcia jest dla mnie etyka pierwszego planu, na której zbudowana jest cała późniejsza narracja.
Julian w dupie byłeś i gówno widziałeś :D Troll z Ciebie i tyle, bez urazy Julian :D
Gratuluję brawurowej argumentacji, Wojciechu Wątrobo! Jak zgaduję, jesteś Mistrzem Ciętej (i oryginalnej) Riposty w swoim osiedlowym kółku filmowym. Nie umiem jednak zrozumieć, dlaczego zdecydowałeś się na kulturowy coming out - pokazanie swojego chamstwa społeczności na forum Filmweb nie jest najbardziej oczekiwaną tutaj formą obcowania ze sztuką filmową. Prymityw z Ciebie i tyle, bez urazy Wojciech :D
Monodram to jedno,ale właśnie takich filmów brakuje,jest to idealna kontynuacja pierwszej części. Patrząc przez jej pryzmat widz sam się zastanawia,czy to była prawda,czy manipulacja ze strony Creepa. Czy to co mówił, było prawdą,czy robił to na potrzeby filmu? Czy w ogóle jakiś"kryzys twórczy"miał miejsce? Dalej właściwie nie wiadomo,kim jest. Naprawdę wolicie filmy,gdzie wszystko jest podane na tacy,i nie ma żadnego cienia wątpliwości,co się wydarzyło na ekranie?Poza tym nikt tu nie każe współczuć nikomu,ale, jeśli to prawda,co mówił, często ludzie, którzy coś przeżyli w przeszłości traumatycznego,potem robią to samo. Musimy więc sami myśleć,co robimy,by swoim przykrym zachowaniem wobec kogoś nie wyhodować takiego "creepa".
A ja traktuję ten film jako rodzaj czarnej komedii, nie widzę potrzeby we wszystkim doszukiwać się głębi. Czasem lubię ambitne kino, a czasem dobrze obejrzeć coś niezobowiązującego, a trzeba przynać że ten film jest przyciągającym dziwolągiem. Śmiałam się, byłam zaciekawiona, zastanawiałam się jak daleko posunięta jest manipulacja i jakie są intencje głównego bohatera. Dobrze spędziłam czas, nie żałuję. Uważam, że w swojej katogorii film dobrze się sprawdza. Rozumiem, że oglądasz tylko "potrzebne" filmy? Po prostu widocznie nie trafiło w twoje poczucie humoru.
Niestety, źle rozumiesz (a może raczej rozumujesz) - nie oglądam tylko "potrzebnych" filmów. Gdyby tak było, to nie mógłbym wypowiedzieć się na temat Creep 2.
Z ręką na sercu nie bardzo potrafię dostrzec kierunku, w którym będzie zmierzała sztuka filmowa, bo jak na razie wydaje mi się, że doszła ona - nawiasem mówiąc jak i inne rodzaje sztuk - do pewnej granicy, której nie potrafi przekroczyć. Stąd mielenie w nieskończoność pewnych schematów, niekończące się wariacje na ograne do znudzenia tematy, eksploatacja komiksów, granie na najniższych uczuciach coraz mniej wymagających odbiorców, budząca niesmak i zażenowanie poprawność polityczna i generalnie traktowanie filmu jako towaru, który ma się jak najdrożej sprzedać.
Trudno mi się pogodzić z tymi utajonymi jak na razie objawami regresji sztuki filmowej, bowiem z jednej strony mamy do czynienia z coraz wspanialszymi dzięki rozwojowi techniki obrazami, z drugiej jednak strony historia uczy nas, że przepych i doskonałość są zazwyczaj symptomami poprzedzającymi upadek.
Pewnie dlatego śledzę obecną sytuację z niepokojem, ale i z nadzieją, że może już wkrótce pojawi się COŚ i będzie to przełomem, nowym otwarciem prowadzącym do odrodzenia się kina umiejącego połączyć intelekt, rozmach, piękno i wzruszenie. Równie dobrze może to być dramat, jak i kryminał, horror albo SF. Najważniejszy jest mądry scenariusz, wizja reżysera, wrażliwość operatora, kunszt montażysty i geniusz kompozytora. Tylko tyle i aż tyle.
Trochę to brzmi jakbyś mówił "nie" kiwając głową na "tak". Zaczynasz od tego, że nie oglądasz tylko "potrzebnych" filmów, a kończysz na tym, że od kina oczekujesz "połączeniu intelektu, rozmachu, piękna i wzruszenia". Nie skupiam się już na temacie obumierania kina, bo ogólnie zgadzam się, również zdecydowanie bardziej doceniam zarówno stare filmy jak i muzykę.
Rozumiem o co ci chodzi, ale z drugiej strony uważam, że nie można do tego tak skrajnie podchodzić, brzmisz wręcz pompatycznie. Czasem coś jest po prostu rozrywką i to wystarcza. Chillout, kiedyś też nie każdy film był wielkim dziełem, te wielkie pamiętamy, bo jest po prostu za co, a inne odeszły w niepamięć czasu :)
To prawda, jestem jednocześnie i na "tak", i na "nie". Wrodzony optymizm namawia mnie na oglądanie kolejnych filmów, a nabyty pesymizm pozwala mi wytłumaczyć się, że na kolejną szmirę przecież "tylko patrzyłem". Cóż, z filmami jest tak, jak z kotem Schrödingera - dopóki nie obejrzysz zawartości, nie wiesz, jaki jest jej stan.
Co do mojej wypowiedzi, to zdaję sobie sprawę, że brzmi ona nieco... powiedzmy - inaczej niż inne - ale kiedyś przyjąłem taki styl pisania i już nieraz tłumaczyłem się z tego na forum! Jednym z powodów jest przypuszczalnie miłość do rzeczy minionych bezpowrotnie, a za takie uważam sztukę en masse, bo nie doczekała się ona, niestety, należytej jakościowo kontynuacji, oczywiście z nielicznymi, nie przesądzającymi o całości, wyjątkami. Niech zatem moje posty zostaną uznane za coś w rodzaju "Fanfare for the Common Man", bo stara muzyka jest jedną z moich toksycznych pasji.