W lipcu 1967 roku konflikt między czarnoskórymi mieszkańcami Detroit a policją przybiera na sile. Gdy funkcjonariusze prawa organizują nalot na nielicencjonowany klub Afroamerykanów, w mieście wybuchają zamieszki. Dwa dni później w motelu Algiers policjanci zabijają trzech czarnoskórych, co dodatkowo zaognia sytuację. Ulice zaczynają przypominać prawdziwą strefę wojny.
Reżyseria Bigelow przez większość filmu bez zarzutu. Sceny w motelu poprowadzone rewelacyjnie, głównie za sprawą klaustrofobicznych ujęć i dobrej gry aktorskiej na czele z Poulterem. Końcówka mniej efektowna i można było przyciąć i zamknąć film w 2 godzinach.
Boyega jest przez niektórych krytyków okrzykiwany...
Film o niedoli czarnych i żydów jest na pęczki. Może zmiana tematu i coś o indianach? jak wyrznęliście (amerykanie) prawie wszystkich rdzennych mieszkańców tego kontynentu. Indianie nie mają takiego lobby jak czarni i żydzi?