27 czerwca 1964 r. do Polski przybył z pięciodniową wizytą Robert Kennedy, brat zamordowanego 7 miesięcy wcześniej prezydenta Johna Kennedy'ego, ówczesny prokurator generalny i minister sprawiedliwości w amerykańskim rządzie. Towarzyszyła mu żona oraz trójka dzieci, a wizyta miała charakter prywatny: Amerykanie chcieli tu odwiedzić swoich... 27 czerwca 1964 r. do Polski przybył z pięciodniową wizytą Robert Kennedy, brat zamordowanego 7 miesięcy wcześniej prezydenta Johna Kennedy'ego, ówczesny prokurator generalny i minister sprawiedliwości w amerykańskim rządzie. Towarzyszyła mu żona oraz trójka dzieci, a wizyta miała charakter prywatny: Amerykanie chcieli tu odwiedzić swoich polskich krewnych z rodziny Radziwiłłów, z którymi się spowinowacili poprzez małżeństwo siostry Jacqueline Kennedy, Lee, z księciem Stanisławem Radziwiłłem. Trudno jednak było mówić o prywatności w sytuacji, gdy amerykańscy goście, gdziekolwiek się pojawili, wywoływali euforię Polaków witających ich entuzjastycznie, wiwatujących na ich cześć. Piękni, eleganccy, błyskający nieskazitelnie białymi zębami, swobodni w zachowaniu uosabiali marzenia naszych rodaków o lepszym życiu na Zachodzie. Rodzina Kennedych była mile zaskoczona takim przyjęciem, zwłaszcza że Polska była pierwszym krajem komunistycznym, jaki odwiedzali. Nie kryli podziwu dla Polaków żyjących w trudnych warunkach, dobrze się wśród nich czuli. Dlatego też chętnie wchodzili w tłum, rozdawali uśmiechy, uściski rąk, a nawet zdjęcia prezydenckiego brata, przyjmowali kwiaty i wręczane im karteczki lub listy. Ochrona Roberta Kennedy'ego starała się nie rzucać w oczy, aby nie zakłócać tych bezpośrednich relacji. Wizyta obfitowała też w nieoczekiwane sytuacje. W Warszawie Amerykanie odwiedzili m. in. restaurację "Krokodyl", gdzie akurat odbywało się wesele i stali się, oczywiście, jego główną atrakcją. Byli też w katedrze św. Jana, spotkali się z pracownikami ambasady USA i władzami Uniwersytetu Warszawskiego, złożyli kwiaty pod pomnikiem Bohaterów Getta, odwiedzili małych pacjentów jednego ze szpitali dziecięcych i bawili się w klubie studenckim Stodoła. Kolejne dni spędzili w Krakowie i na Jasnej Górze, gdzie spotkali się z kardynałem Stefanem Wyszyńskim, by na koniec znów powrócić do Warszawy. Każdy ich krok obserwowali etatowi pracownicy służby bezpieczeństwa i zmobilizowani specjalnie na tę okazję bardzo liczni, wmieszani w tłum tajni współpracownicy. Robili zdjęcia, sporządzali notatki i sprawozdania. Nikt, kto uścisnął rękę Robertowi Kennedy'emu, wręczył mu kwiaty czy, co gorsza, jakiś list, nie pozostał niezauważony. Szybko identyfikowano zuchwalca i niebawem odczuwał na własnej skórze przykre skutki swojego tylko z pozoru niewinnego gestu. Uścisk dłoni Kennedy'ego czy złożona na ręce znakomitego gościa prośba o pomoc finansową, możliwość wyjazdu do Ameryki lub zagraniczne leczenie, mogła kosztować utratę pracy, wyrzucenie z uczelni czy odrzucenie podania o mieszkanie. Stawała się też często pretekstem do szantażowania delikwenta, którego zmuszano np. do zostania tajnym współpracownikiem. Szczególnie surowo obchodzono się z osobami mundurowymi, które poważyły się na taki gest. W reportażu znalazły się wypowiedzi ludzi, którzy byli świadkami tamtej pamiętnej wizyty, a nawet chwilowymi bohaterami wydarzeń. Do dziś pamiętają tamte dni, mają zdjęcia z Robertem Kennedym, ale też doświadczyli z tego powodu zainteresowania służb specjalnych. Ich wypowiedzi są bogato ilustrowane archiwalnymi materiałami filmowymi, fragmentami szyfrogramów i notatek urzędników tajnych służb oraz T. W.
to będziemy mieli spokój, bo nie będą tam rodziły się ruchy opozycyjne, bo będą studenci bawić się, trzeba było dać jazz, trzeba było dać kabaret, tanie piwo..."
"najgorsze jest to, że taka samocenzura, samokontrola była w nas, myśmy wiedząc o tym co jest zakazane sami żeśmy się kontrolowali, sami żeśmy tego nie...
Jeden z tych pozytywnych obrazów, aczkolwiek pokazujący różnice kulturowe, wyzysk i pragnienie niepodległości. Nasycony pozytywną energią jaką roztacza Robert Kennedy z małżonką. Pionier w świecie filmu dokumentalnego.