Po serii filmów dotyczących bezpośrednio Charlsa Xawiera i jego wesołej gromadki przyszedł w końcu czas na pokazanie początków każdego z supermutantów. Pierwszy na liście pojawił się, jakżeby
Po serii filmów dotyczących bezpośrednio Charlsa Xawiera i jego wesołej gromadki przyszedł w końcu czas na pokazanie początków każdego z supermutantów. Pierwszy na liście pojawił się, jakżeby inaczej, Wolverin. Osobiście przyznam, że jest i zawsze był mim ulubionym bohaterem amerykańskich komiksów, to też miałem spore oczekiwania w stosunku do filmu. Niestety w połowie zostały one pogrzebane. Od samego początku widać, iż scenariusz wygląda jak zlepek kilku opowiastek. Co prawda nie jest tragiczny, ale niedopracowany. W połączeniu z dłużyznami stanowi idealne lekarstwo na bezsenność. Jedyne, co go ratuje, to liczne gagi oraz nad wyraz ciekawie i porządnie skrojona sylwetka Wiktora Creeda - czyli Szablozębnego. To chyba najciekawszy bohater obrazu Gavina Hooda, obok Wolverine'aGavin Hood. Po pierwsze, Liev Schreiber, który wcielił się w osobę Wiktora, zagrał ją rewelacyjnie, pokazując jej spaczoną walką psychikę drapieżcy. Naprawdę aż miło było popatrzeć na aktorski pojedynek między Schreiberem a Jackmanem, istna uczta dla oka. Szkoda tylko, że pod kątem aktorskim jedyna w tym filmie. Niestety inne postacie wypadły dość monotonnie i blado. Brakowało w nich iskry, która przykułaby uwagę widza, a to głównie z powodu złego scenariusza. Jeśli chodzi o charakteryzację, to nie ma się w sumie do czego przyczepić. Ba! Charakteryzatorów trzeba nawet bardzo pochwalić, zwłaszcza za wygląd Szablozębnego i Wolverina. Są po prostu genialne. Reszta postaci również została bardzo wiernie odtworzona, szczególnie Gambit i młody cyklop. Scenografia natomiast kuleje - słowem: jest sztucznie. Dodajmy do tego średnie efekty specjalne i uzyskujemy obraz równie tandetny co nudny. Naprawdę nie spodziewałem się po tej produkcji takich niedociągnięć wizualnych, a jest ich całkiem sporo. Jednak na tym nie koniec. Wiele tu także niedociągnięć logicznych - absurdalne zachowanie postaci, niespójne dialogi, a co gorsza - niespójność wydarzeń względem komiksu. Każdy kto zna serię "Wolverin Origin" oraz "Weapon X", może się mocno zawieść. Ci, którzy nie czytali komiksów, zapewne tego aż tak nie odczują, ale szybko wyłapią niekonsekwentne zachowania postaci czy mnożące się niedomówienia. Niedopracowany scenariusz zepsuł cały film. Jest też i mocny atut, a mianowicie muzyka. Nie ma tu wybitnych utworów, ale za to jest porządna kompozycja, łatwo wpadająca w ucho i świetnie łącząca się z tym, co akurat dzieje się na ekranie. Ratuje to całość przed totalną klapą, ale nie na tyle, aby widz od czasu do czasu lekko nie przysnął. Mimo wszystko, ze względu na niektóre efekty specjalne, pojedynki, a przede wszystkim kreację Jackmana i Schreibera, warto sięgnąć po tę pozycję.