Recenzja filmu

Rzymskie wakacje (1953)
William Wyler
Gregory Peck
Audrey Hepburn

Miłość w Wiecznym Mieście

"Persona" Ingmara Bergmana, "Trzy kobiety" Roberta Altmana, "Na wschód od Edenu" Elii Kazana... Co może łączyć ze sobą te trzy filmy? Tematyka? Poniekąd tak, jednak nie o to chodzi. Łączy je to,
"Persona" Ingmara Bergmana, "Trzy kobiety" Roberta Altmana, "Na wschód od Edenu" Elii Kazana... Co może łączyć ze sobą te trzy filmy? Tematyka? Poniekąd tak, jednak nie o to chodzi. Łączy je to, że wszystkie z całą pewnością są arcydziełami, wybitnymi filmami docenianymi przez krytyków i widzów, a także mającymi olbrzymi wpływ na światową kinematografię. Ale jest coś jeszcze, coś, czego tak na pierwszy rzut oka nie widać. To gatunek. Każdy z tych trzech filmów jest bowiem dramatem. Więc czy to znaczy, że film lekki, rozrywkowy i przeznaczony do łatwego "strawienia" nie może być arcydziełem? A co, jeśli w dodatku jest komedią romantyczną? Jeśli popatrzymy na to, co obecnie serwują nam filmowcy (szczególnie Amerykanie), śmiało można powiedzieć: nie. Jednak kino nie powstało teraz, ani nawet kilka czy kilkanaście lat temu. Mamy przecież coś, co zwie się klasyką, i to właśnie tam należy poszukać właściwej odpowiedzi. A jest ona w gruncie rzeczy bardzo prosta: tak, komedia romantyczna może być arcydziełem. Dowód? Proszę bardzo! Obejrzyjcie "Rzymskie wakacje" Williama Wylera. Ale cóż w tym filmie jest takiego wyjątkowego, żeby nazywać go arcydziełem? W porządku, może to być bardzo dobra komedia romantyczna (zdarza się), może być nawet więcej niż bardzo dobra (też się zdarza, chociaż rzadko), ale czy od razu trzeba używać tak wielkich słów? Być może niektórzy nie zgodzą się z tym, ale moim zdaniem - i nie tylko moim - trzeba. "Rzymskie wakacje" to historia księżniczki Anny (Audrey Hepburn), która w towarzystwie sporego orszaku składającego się z najróżniejszych doradców i służących podróżuje po Europie. Powoli ma jednak dosyć tej dworskiej etykiety i życia według sztywnych reguł. Dlatego też, podczas wizyty w Rzymie, ucieka ze "złotej klatki", by po raz pierwszy zakosztować prawdziwej wolności. Wędrując nocą po mieście, spotyka pewnego przystojnego dziennikarza, Joe Bradleya (Gregory Peck), który, bojąc się o jej życie i będąc gentlemanem w każdym calu, zabiera ją do swojego skromnego mieszkania. Wkrótce dowiaduje się, kim jest dziewczyna, więc postanawia jej towarzyszyć, wietrząc okazję do napisania świetnego artykułu. Brzmi trochę schematycznie, prawda? Możliwe, ale w przypadku filmu z 1953 roku taki zarzut nie przejdzie. To chyba oczywiste, że późniejsze produkcje czerpały garściami z "Rzymskich wakacji". Na przykład taka "Córka prezydenta" z Mandy Moore to praktycznie remake filmu Wylera. Jednak żaden z tych filmów nigdy nie dorównał "Rzymskim wakacjom". I jestem pewien, że nie dorówna. Nie ma szans, skoro ten film ma najlepszy scenariusz spośród wszystkich, jakie posiada ten gatunek. Wiele scen z "Rzymskich wakacji" przeszło do historii kina. Chociażby ta, w której księżniczka Anna i Joe wkładają ręce do Ust Prawdy. Legenda głosi, że każdy, kto wsunie tam swoją dłoń i skłamie, nie będzie mógł jej nigdy wyjąć. A przecież zarówno Anna, jak i Joe nie powiedzieli sobie prawdy, kim naprawdę są. Moim zdaniem to jeden z najlepszych epizodów w całej kinematografii. W filmie jest też jedna - z pozoru błaha - scena, którą późniejsi twórcy powielali niezliczoną ilość razy. Chodzi o fragment, w którym Anna idzie do fryzjera, by ściąć włosy, co można uznać za oznakę dojrzałości, symboliczne przejście w okres dorosłości. I rzeczywiście, późniejsze decyzje, które podejmie księżniczka potwierdzą fakt, że nie jest już nieodpowiedzialnym dzieckiem. Ta scena jest niejako zapowiedzią tego, jak zakończy się film. Podobnie jak tytuł - w końcu wakacje nie trwają wiecznie. Jednak trzeba zauważyć, że jest on bardzo przewrotny, ponieważ Rzym, jak wiadomo, nazywany jest Wiecznym Miastem. To kolejny dowód na to, że kiedyś filmowcy bardziej zwracali uwagę na szczegóły, tym samym tworząc dzieła przewyższające większość współczesnych produkcji o miliony lat świetlnych. Bo czy dzisiaj ktoś w ogóle pomyślałby, żeby komedii romantycznej dać tak niehollywoodzkie zakończenie, jak w przypadku "Rzymskich wakacji"? Właściwie to nawet wtedy chyba nikt by na to się nie zdecydował. Oprócz scenariusza, w komedii romantycznej najważniejsza jest także obsada, więc tutaj również wypada o niej wspomnieć. Nawet trzeba. Żeby zrobić przynajmniej dobry film z tego gatunku, należy zaangażować sympatycznie wyglądających i atrakcyjnych aktorów. Najlepiej gwiazdy (większe lub mniejsze), choć niekoniecznie. Pod tym względem "Rzymskie wakacje" nie różnią się od innych produkcji, co jednak jest zaletą, a nie wadą. Gwiazdą jest tutaj Gregory Peck, który wówczas był u szczytu kariery. Rola Joe Bradleya przyniosła mu jeszcze większą popularność. Ale z całą pewnością objawieniem i największym plusem filmu była Audrey Hepburn, która zagrała księżniczkę Annę niezwykle naturalnie, z wdziękiem, jakby naprawdę nią była. Aż trudno uwierzyć, że to był jej debiut. Debiut, który przyniósł jej Oscara. Kolejne filmy udowodniły, że była to nagroda całkowicie zasłużona. Znakomity scenariusz, który potrafi zarówno rozśmieszyć, jak i wzruszyć, perfekcyjna reżyseria, piękne widoki (sfilmowane w czarno-białej kolorystyce, co dodaje im uroku), oryginalne zakończenie wymykające się schematom narzuconym gatunkowi, a przede wszystkim genialne wręcz aktorstwo - to wszystko sprawia, że "Rzymskie wakacje" to nie tylko najlepsza komedia romantyczna na świecie, ale także prawdziwe arcydzieło, które należy docenić.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Rzymskie wakacje
Księżniczka Anna wyjeżdża na polityczną misję po stolicach Europy. Na jej trasie stoi również Rzym. Po... czytaj więcej
Recenzja Rzymskie wakacje
Co można powiedzieć o współczesnych komediach romantycznych? Zapewne, że są proste, naiwne i głupiutkie,... czytaj więcej
Recenzja Rzymskie wakacje
Jak napisać recenzję czegoś, co jest uznane powszechnie za arcydzieło? Na początek, trzeba przyznać rację... czytaj więcej