Recenzja serialu

Władcy przestworzy (2024)
Cary Joji Fukunaga
Anna Boden
Callum Turner
Edward Ashley

Flying High

Efekt końcowy nie jest wprawdzie oszałamiający i nowatorski, ale skala realizacji, dbałość o scenograficzne szczegóły i narracyjna werwa czynią z "Władców przestworzy" coś więcej niż
Flying High
Steven Spielberg, Tom Hanks i Gary Goetzman znów łączą siły, by przenieść nas na fronty II wojny światowej. Producenckie trio opowiadało już o zmaganiach amerykańskich żołnierzy na lądzie ("Kompania braci") i oceanie ("Pacyfik"), a teraz wzbija się wysoko w górę. "Władcy przestworzy" śledzą bowiem losy pilotów 100. Grupy Bombowej, która była częścią 8. Armii Powietrznej i odbywała dziesiątki niebezpiecznych misji w Europie. Serial został oparty na bestsellerowej książce Donalda L. Millera, cenionego historyka posiłkującego się wywiadami, wspomnieniami świadków i archiwalnymi dokumentami. Funkcję showrunnera pełni John Orloff, który wymyślił projekt z Johnem Shibanem i sam napisał scenariusz. Efekt końcowy nie jest wprawdzie oszałamiający i nowatorski, ale skala realizacji, dbałość o scenograficzne szczegóły i narracyjna werwa czynią z "Władców przestworzy" coś więcej niż historyczno-patriotyczną czytankę. 


Choć 9-odcinkowy serial bez wytchnienia mnoży wątki i postacie, na najważniejszych bohaterów namaszcza majorów Gale'a "Bucka" Clevana (Austin Butler) i Johna "Buckiego" Egana (Callum Turner). Prywatnie są najlepszymi przyjaciółmi, a w 100. Grupie Bombowej uchodzą za czołowych pilotów. Wiosną 1943 roku przenoszą się do Anglii, gdzie ich oddział ma wspomóc alianckie siły w walce z armią niemiecką. Im bliżej finału, tym większą rolę odgrywają jeszcze porucznik Harry Crosby (Anthony Boyle), często słyszany zza kadru, i niedościgniony lotnik Robert "Rosie" Rosenthal (Nate Mann). Akcja rozciąga się na mniej więcej 2 lata i obejmuje szereg krajów, w których toczą się krwawe starcia powietrzne. Norwegię, Francję, Niemcy czy Włochy oglądamy przede wszystkim z góry, przez gęstą zasłonę chmur i wystrzeliwanych seryjnie pocisków. Podniebny horror stoi w kontraście do względnie spokojnej codzienności załóg lotniczych, które stacjonują w bazie Thorpe Abbotts. Rutyna pilotów różni się od rutyny piechoty i marynarki, ale ich ikariański żywot może potrwać znacznie krócej.

Paradoksalnie, "Władcy przestworzy" zyskują odpowiednio realistyczne i wyraziste dramaturgicznie rysy, gdy schodzą na ziemię. Scenom powietrznym szkodzi nagromadzenie efektów specjalnych, które często wyglądają topornie lub sztucznie i gryzą się z ujęciami pokładowymi. Bywa, że rozmywa się w nich też stawka, bo śmierć praktycznie anonimowych bohaterów na trzecim planie nie może się równać z odejściem tych, których poznaliśmy bliżej. Co gorsza, nie do końca udaje się zbudować atmosferę chronicznej niepewności i podwyższonego napięcia, jakiej muszą doświadczać piloci. Awiatorzy nigdy nie wiedzą, gdzie i kiedy pojawi się wróg, pozbawiony zresztą na ekranie twarzy i głosu. Skuteczniej pracują na wyobraźnię sekwencje "lądowe": rozmowy, przyjęcia i zebrania w bazie, pobyty na przepustkach i czasowych zwolnieniach, epizody z ukrywaniem się na okupowanych terenach i zamknięciem w obozie jenieckim. Właśnie te fragmenty pozwalają docenić inscenizacyjny rozmach, scenopisarską biegłość i hollywoodzką żonglerkę najróżniejszymi odcieniami wojny. Od jej zaskakująco wspólnotowego wymiaru, który przyspiesza zjednoczenie białych i czarnych Amerykanów, przez destrukcyjny wpływ na psychikę żołnierzy i cywili, aż po widmo totalnej dehumanizacji w formie Holocaustu. Serial nie boi się brutalności, krwi i rozpadu, ale zostawia sporo miejsca na oddech. Jak w wątkach wyjazdów Crosby'ego i Rosenthala, którzy na chwilę mogą zapomnieć o ciężarze obowiązków i wszechobecnej perspektywie śmierci. 


Poza trudami lotniczej doli, twórcy zmieścili w fabule portret ruchu oporu, świadectwa tragedii zwykłych ludzi, czułe romanse, a nawet ślady komedii kumpelskiej. Kolejne odcinki wręcz pękają od nowych tropów i lokacji, jakby "Władcy przestworzy" mieli odmalować kompleksową panoramę II wojny światowej. Niestety miejscami ujawniają się skrótowe rozwiązania, klisze znane z niezliczonej ilości filmów albo techniki wygładzania zbyt rażących obrazów. Trochę za szybko zostaje porzucony motyw konfrontacji lotników z widokiem zrujnowanych niemieckich miast, które przecież bombardowali. Więcej uwagi poświęca się choćby zimnym amerykańsko-brytyjskim relacjom, wynikającym z innej mentalności, stylu byciu i metod walki. Trzeba jednak przyznać, że opowieść stroni od nieznośnego patosu, tak charakterystycznego dla żołnierskich dramatów, i tylko w finale uderza we łzawe, sentymentalne tony. Honor zwraca się tu oczywiście wybitnym pilotom, ale i nawigatorom, mechanikom czy wolontariuszkom pomagającym w Thorpe Abbotts. Kobiece bohaterki nie służą na szczęście za dekoracje, lecz aktywnie działają i mają swoje zdanie. Małą, acz zapadającą w pamięć rolę odgrywa w czwartym odcinku Joanna Kulig, której zadziorna postać rozmawia z "Buckym" o narastających wątpliwościach moralnych. Ukojenie daje też Crosby'emu lekko tajemnicza i empatyczna Sandra (Bel Powley), wskazując nieoczekiwanie powrót na małżeńską drogę.   


Najważniejsze ogniwo serialu stanowi zaś od początku bliska przyjaźń Clevana i Egana, którzy wydają się skrajnymi przeciwieństwami. Pierwszy zachowuje stoicki spokój, jest wycofany i milczący, wzbudzając szacunek kolegów profesjonalizmem i rozwagą. Ciekawe, że wciela się w niego akurat Austin Butler, uosobienie szalejącego na scenie Elvisa i psychopatycznego Feyda-Rauthy. Gwiazdor odkrywa swoje łagodniejsze oblicze, a jego partner Callum Turner (seria "Fantastyczne zwierzęta") może wreszcie rozwinąć skrzydła. Portretuje bowiem wiecznie rozedrganego Egana – duszę towarzystwa, casanovę i nieprzewidywalnego kompana w jednym. Dominująca pozycja młodych i szanowanych pilotów zamienia czasem serial w kolejną wersję ballady na cześć "dzielnych amerykańskich chłopców", ale świat przedstawiony rozszerzają marginalizowane zwykle spojrzenia (Afroamerykanów, pracowników baz lotniczych). Dzięki temu "Władcy przestworzy" szybują ponad najbardziej wytartymi szlakami, choć nie wznoszą się tak wysoko jak "Kompania braci" i "Szeregowiec Ryan". Wierność faktom z biografii autentycznych postaci i spory produkcyjny wysiłek owocują więc nieźle zbalansowanym serialem wojennym. Takim, do którego przyzwyczaiła nas jakościowa amerykańska telewizja.     
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?