Tiny Tina i jej naturalna dwudziestka

Jedną z jaśniej świecących gwiazd drugich "Borderlandsów" była Tiny Tina. Niezrównoważona dziewczynka z niezdrową fiksacją w kierunku wybuchów bez problemu skradła serca graczy. Gearbox Software
"Tiny Tina's Wonderlands" - recenzja
Jedną z jaśniej świecących gwiazd drugich "Borderlandsów" była Tiny Tina. Niezrównoważona dziewczynka z niezdrową fiksacją w kierunku wybuchów bez problemu skradła serca graczy. Gearbox Software pozwoliło sobie na pogłębienie charakteru postaci i przy pomocy "Tiny Tina’s Assault of Dragon Keep" zaprosiło fanów do wykręconej krainy Wonderland. To przedziwne miejsce zrodzone z chorego umysłu Tiny nie tylko wystawiało na próbę cierpliwość postaci zgromadzonych przy stole Bunker Mastera, było też próbą przepracowania traum i niezaleczonych ran.



W tym roku nasza narwana dzikuska wraca. Uzbrojona w większą liczbę chorych pomysłów, wybuchów i sadystycznych zagrywek. "Tiny Tina’s Wonderlands" to ta sesja "Dungeons & Dragons", w której wszystko, co mogło, poszło nie tak. Teoretycznie Mistrz Gry powinien mieć nad wszystkim kontrolę, ale tutaj miejscami każdy robi co chce i jak tylko chce. Prowadzona przez Tinę kampania czerpie garściami z borderlandsowych korzeni, jednak twórcy zadbali o to, by można ją było traktować jak osobny, posiadający własną tożsamość byt.

Zamiast po raz kolejny przedzierać się przez hordy kosmicznego pomiotu Pandory, trafimy do świata rządzonego przez mądrą i sprawiedliwą królową Butt Stallion. Spokój krainy zostaje drastycznie zakłócony przez Dragon Lorda, nic nierobiącego sobie z Tiny złoczyńcę myślącego jedynie o zemście i pożodze. Zanim jednak utrzemy nosa wielkiemu złolowi, czeka nas masa przedziwnych przygód. Gearbox w fantastyczny sposób żongluje tropami popkulturowymi, sprytnie inkorporując do gry nie tylko klasyczne baśnie, ale i motywy z bardziej współczesnych dzieł. To jedyna szansa, by zetrzeć się z groteskową wersją Smerfów lub spojrzeć w krzywym zwierciadle na Don Kichota i magiczną fasolę. Dużo nostalgicznej radości wywołał we mnie segment odnoszący się do "Monkey Island", a drobne wstawki z Monty Pythona spowodowały, że przy najbliższej możliwej okazji z pewnością odświeżę sobie "Rycerzy Okrągłego Stołu". Co prawda można czasem odnieść wrażenie, że twórcy dośmieszają grę na siłę, byle tylko karuzela szaleństwa kręciła się w nieskończoność, ale nie żałuję ani jednego dodatkowego zadania, którego podjęłam się w grze.



Konwencja high fantasy wyklucza poniekąd używanie wielkich giwer oraz granatów. Wystarczy je jednak ukryć pod płaszczykiem magicznych pukawek, kusz, czarów i płaszczy dających nietykalność i nagle wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie idealnie pasować. "Tiny Tina’s Wonderlands" nie ucieka od swoich looter-shooterowych korzeni. Arsenał z randomowymi statystykami wciąż wypada z przeciwników jak cukierki z piniaty, a oddzielenie ziarna od plew zajmie trochę czasu tym, którzy poszukują broni idealnej. Osobiście za najbardziej udaną uważam podmiankę granatów na czary. Sprawiła ona, że chętniej zaczęłam korzystać z broni, którą omijałam w głównych grach z serii. Miotanie piorunami, kulami ognia czy też marudzącą, wybuchającą czaszką mocno urozmaicało rozgrywkę i dawało mi zaskakująco dużo radości.



Warto tu dorzucić kilka słów o nieograniczonych wręcz możliwościach dostosowania wyglądu postaci pod indywidualne preferencje. Blizny, tatuaże, multum tekstur i kolorków nakładanych na zbroję sprawiają, że największym przeciwnikiem w stworzeniu uroczej elfki, bądź paskudnego ogra rodem ze "Shreka", będzie tylko nasza wyobraźnia. Oczywiście, jak to w "Bordach" bywa, z biegiem czasu znajdziemy tony kosmetycznych pierdółek dodatkowo urozmaicających facjatę (i nie tylko) prowadzonej postaci.

Przygodę zaczynamy poniekąd z czystą kartą, stąd też możliwość wyboru jednej z sześciu dostępnych klas. Z uwagi na to, że lubię mieć kompana wspomagającego obrażenia, zdecydowałam się zagrać Spore Wardenem, u którego boku zawsze trwa toksyczny, grzybkowy wojownik. Na szczęście gra nie przywiązuje nas do jednej klasy i po odhaczeniu kilku zadań głównych dokooptujemy sobie drugą specjalizację. Z menu gry spogląda na nas mroźny Brr-zerker, budżetowy Thor w postaci Clawbringera albo magiczny Lucky Luke, to znaczy Spellshot.



"Tiny Tina’s Wonderlands" dzieli rozgrywkę na dwa segmenty. Jeden z nich to znany wszystkim widok z pierwszej osoby. Nowością zaś jest wprowadzenie tzw. Overworld, dużej mapy łączącej wszystkie obecne w grze lokacje. Przywodzi ona na myśl klasyczne planszówki albo tradycyjne mapy z joterpegów, pełne randomowych walk i krótkich, mało wymagających zadań. Oczywiście wszystko zostało polane charakterystycznym, odjechanym sosem. Tu i ówdzie walają się niedojedzone chrupki, za mosty służą przewracane kapsle, a rzeki stworzone są z rozlanych napojów. I o ile sam pomysł uważam za jak najbardziej trafiony, o tyle jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia, sprowadzając to miejsce de facto do wypełniacza sztucznie przedłużającego czas rozgrywki.

Ukończenie nowej opowieści snutej przez Tinę zajmie około piętnastu godzin. Po rozprawieniu się ze Smoczym Lordem możemy zabrać się za dokończenie zadań pobocznych albo podkręcić poziom trudności i zmierzyć się z Komnatami Chaosu. Kolejne poziomy oferują modyfikatory rozgrywki – błogosławieństwa i przekleństwa. Wzięcie na barki większej liczby przeszkadzajek podbija statystyki znajdywanej broni i innych elementów wyposażenia. 



Nowe przygody Tiny to aktorski popis Ashly Burch. To przede wszystkim dzięki niej najnowsza gra Gearbox Software nie jest czwartą częścią "Borderlands", tylko fantastycznym, samoświadomym produktem. Popkulturowe trawestacje nie pozwalają na ani jedną chwilę nudy, a inspiracje czerpane garściami z "Dungeons & Dragons" potwierdzają, że bordowe poletko ma jeszcze spory potencjał do wykorzystania.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones