Między mitem a prawdą

"Tales of Kenzera: Zau" to produkt solidny, nieźle skrojony. Można mu niejedno wybaczyć z uwagi na to, że to debiut, ale nie może konkurować z topowymi dostępnymi na rynku metroidvaniami, i to
Do piekieł schodzili już Orfeusz, Hermod i – a jakże – Senua, gotowi poświęcić ciało i ducha, żeby tylko przywrócić ukochanych do życia. Opowieści te traktowały o niebywałej odwadze, wyzwaniu rzuconym samym bogom, słusznym gniewie, niezgodzie na zastane i ogromnym poświęceniu, ale to podźwignięcie się z żałoby było ich prawdziwym sednem. Każda z owych historii kończyła się bowiem niemalże tak samo, bo (przynajmniej pozornie) niepowodzeniem, jako że nie da się przywrócić nikogo z martwych, nawet jeśli to pieśń, mit i legenda. Od celu bardziej liczyła się sama droga, pogodzenie z nieuchronnym, akceptacja niechcianej i nieznienawidzonej rzeczywistości, której odmienić nie zdołali nawet najmężniejsi z mężnych. Ale droga to niełatwa.



Debiutancki projekt Surgent Studios, należącego do aktora Abubakara Salima, który zajął się nie tylko podłożeniem głosu pod tytułową postać młodego szamana, ale i reżyserią gry, podejmuje identyczny temat i wyciąga z niego tożsamą konkluzję. Salim oparł przygodę na własnym doświadczeniu z przeżywaniem żałoby, toteż "Tales of Kenzera: Zau" to dzieło tyleż osobiste, co uniwersalne. Będący bohaterem gry chłopak – przy czym całość posiada fabularną ramę na modłę, dajmy na to, "Niekończącej się opowieści" – udaje się do boga śmierci, Kalungi, z którym zawiera układ. O ile wypełni nałożone nań zadania, ten pozwoli mu odejść ze zmarłym ojcem z krainy umarłych. Od samego początku narracja prowadzona będzie za pośrednictwem dialogu tych dwóch, dialogu filozoficznego, niekiedy aż przyciężkiego od refleksji, obfitego, niby interesującego, ale potrafiącego przytłoczyć. Rzecz inspirowana jest legendami jednego z afrykańskich plemion, lecz etnograficzne zacięcie Salima bywa równie inspirujące, co irytujące.



Dzięki swojemu kulturowemu rodowodowi oraz, oczywiście, graficznej biegłości ekipy Surgent Studios "Tales of Kenzera: Zau" wygląda jednak świetnie, a nasycone żywymi kolorami fantastyczne krainy, które odwiedzamy, stanowią kontrast z ponurym charakterem wyprawy szamana. Ma to poniekąd na celu podkreślenie, że choć zgasło jedno życie, drugie nadal trwa, a świat biegnie dalej naprzód. Obfitość detali sprawia jednak, że nie zawsze te skrzące się barwami środowiska są naszymi sojusznikami, czasem trzeba poświecić chwilę, żeby oddzielić elementy interaktywne od niedotykalskich. Ogółem design gry, zwłaszcza przy dynamicznych sekwencjach platformowych albo ucieczkowych, bywa problematyczny, bo nie testują one zręczności per se. Chyba jedynym sposobem na ich przejście jest wyuczenie się na pamięć, jak dane przeszkody pokonać, co wymaga podejmowania licznych prób z uwagi na rzadkie checkpointy, a to blokuje gracza. Ale to pojedyncze momenty, których uciążliwość wynika raczej z nieprzemyślanych decyzji i zaniedbań, bo "Tales of Kenzera: Zau" trudna raczej bywa, niż jest. Ba, lwia część gry to spacerek, i to krótki, bo całość ukończycie poniżej dziesięciu godzin.



Tempo gry, choć rwane, głównie z uwagi na niedoskonałe sterowanie i pewną toporność samej postaci, która nie potrafi poruszać się płynnie niczym Crash czy Sargon, sprzyja sprintowi narzuconemu przez Salima. Z uwagi na krótkość rozgrywki prędko dysponujemy szeregiem umiejętności pozwalających na wykonywanie imponujących ewolucji oraz prowadzenie spektakularnych starć; drzewko rozwoju postaci rozkwita błyskawicznie. Zau na wojaczkę zabrał dwie maski, słońca i księżyca, z których pierwsza umożliwia ataki z bliska, druga z dystansu, ale ich zastosowanie nie ogranicza się wyłącznie do ofensywy. Niestety, starcia z przeciwnikami odbywają się głównie na zamkniętych przestrzeniach, kiedy skazani jesteśmy na konsekwentne wybijanie kolejnych nacierających fal wroga, jeśli chcemy, a chcemy, pójść dalej. Za to satysfakcjonująca jest ciągła żonglerka między maskami, wymuszona przez przeciwnika, który raz wrażliwy jest na taki atak, raz na inny albo razi nas gdzieś z daleka. Nie jest łatwo osiągnąć biegłość w tym wszystkim, ale gra zachęca do pilnej nauki, rzucając na nas liczne, wraże zastępy.



"Tales of Kenzera: Zau" to produkt solidny, nieźle skrojony. Można mu niejedno wybaczyć z uwagi na to, że to debiut, ale nie może konkurować z topowymi dostępnymi na rynku metroidvaniami, i to nawet nie tyle poziomem wykonania, co samym przemyśleniem, jak wszystkie elementy mogą i mają ze sobą współgrać. Wady projektowe i błędne decyzje kreatywne nie pozwalają wybić się dziełu Surgent Studios do pierwszej połowy ligowej tabelki, ale to i tak start z całkiem przyzwoitej pozycji. Salim ma niemałe ambicje. Pozostaje mu życzyć wytrwałości.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones