Czas leczy rany

Chociaż tytułowemu księciu prędko spada korona z głowy, jako że zaraz po prologu zostaje zgarnięty pod pachę prosto ze swojego pałacu, to nie bójcie nic. Bodaj po raz pierwszy przyszło nam
Chociaż tytułowemu księciu prędko spada korona z głowy, jako że zaraz po prologu zostaje zgarnięty pod pachę prosto ze swojego pałacu, to nie bójcie nic. Bodaj po raz pierwszy przyszło nam kierować poczynaniami nie władcy, ale sługi. I to nie byle jakiego, bo wojownik Sargon należy do grupy Nieśmiertelnych, którzy w boju nie mają sobie równych i jeszcze zanim skończy się samouczek, odmienią losy bitwy na korzyść Persji. Nazwa ta jest jednak myląca, bo ginąć przyjdzie nam nie raz i nie dwa. Ba, nawet rzeczony tutorial wieńczy batalia z wrażym generałem, który ułomkiem nie jest. Bossowie w tej grze są nie w kij dmuchał i kto lubi wyzwania polegające na błyskawicznym opracowaniu prawdziwie elastycznych strategii zręcznościowo-kombinatorskich, ten poczuje się jak u siebie. Choć u siebie zdecydowanie nie będziemy, bo Sargon, który razem z towarzyszami z oddziału rusza na poszukiwanie porwanego księcia, trafia do trzewi góry Qaf, gdzie nie dość, że na każdym kroku czyhają nań groźne stwory, to jeszcze czas rządzi się własnymi prawami.



Fabuła, przekazywana za pośrednictwem umiarkowanie atrakcyjnych cutscenek (gra wygląda zdecydowanie lepiej w akcji niż na topornych, przerywnikowych filmikach) oraz wygłaszanych emfatycznie kwestii wyskakujących w dymkach na ekranie, nie jest dziełem pierwszoligowym i z rzadka tylko wykracza poza schemat klasycznej historii o mężu w opałach, ale za to już narracja środowiskowa, to kawał dobrej roboty. Góra Qaf to bowiem miejsce leżące gdzieś na styku przeszłości, teraźniejszości i przyszłości; dzieją się tam rzeczy dziwaczne i dziwaczniejsze, bo czas zdaje się biec inaczej dla każdego. Nawet i wspak. Tyle że i owe oniryczne subtelności, niekiedy trudne do wyłapania, to zaledwie element tła. Tak naprawdę liczą się tu jedynie dwie rzeczy: akcja i eksploracja. To samo można by powiedzieć o niemalże każdej grze przygodowej, tyle że "Prince of Persia: The Lost Crown" to destylat, esencjonalna metroidvania, gdzie zatroszczono się o wyekstrahowanie jak największej frajdy z rozgrywki.



I nie przeczę, że trzeba tu dwóch, może trzech godzin, aby wszystko należycie się rozkręciło, ale kiedy tryby tej machiny wskakują na pełne obroty, nie słychać żadnego zgrzytu, tak porządnie są naoliwione. Ekipa Ubisoft z francuskiego Montpellier, ta sama, która odpowiadała za platformówki z Raymanem, staje na głowie, aby nie tylko kolejne odwiedzane przez nas rejony góry wymagały wykorzystania nowych, nabywanych stale umiejętności (co jest niejako dla gatunku charakterystyczne i nieodzowne), ale też i zachęcały do zejścia z ubitego traktu. Nie zawsze co prawda znajdywane przez nas, trudno dostępne skarby to coś na miarę Złotego Graala, często są to po prostu rozmaite dynksy kolekcjonerskie niepełniące żadnej funkcji praktycznej. Same komnaty są jednak na tyle interesująco zaprojektowane, że nigdy nie ma się poczucia straconego czasu.



Mapa, choć podzielona na segmenty i różniące się od siebie zasadniczo środowiska – od przestrzeni świątynnych przez mroczne lochy aż do ciemnego lasu – stanowi spójną i rozległą całość. Wymaga też ciągłej bieganiny, bo raz po raz, dzięki rozwojowi postaci, otwierają się gdzieś niedostępne wcześniej przejścia. I zmuszanie gracza do owych długodystansowych wycieczek to największa bolączka "Prince of Persia: The Lost Crown", bo punkty szybkiej podróży rozmieszczone są nader rzadko. Co prawda nie są to puste przebiegi, jako że wrogowie się stale odradzają – ale nie przeładowano nimi plansz – czyli mamy szansę zebrać z ich trucheł kryształy czasu, stanowiące tutejszy środek płatniczy. Jednak po zdobyciu paru umiejętności umożliwiających szybsze poruszanie się, wyminięcie ich nie będzie stanowiło problemu. Za to plusem znacznie ułatwiającym nawigację po sporej mapie jest możliwość nanoszenia na nią swoistych notatek wizualnych, przypięcia zdjęć z danej lokacji, co pomaga potem przypomnieć sobie, na jaką przeszkodę tam trafiliśmy, bez konieczności sprawdzania tego osobiście.



Co tyczy się owych umiejętności, nie ma tu doświadczenia czy drzewka ze skillami, są za to modyfikatory rozgrywki, zwykle bierne, czyli amulety. Pozwalają one na przykład na zadanie jednego ciosu więcej po podstawowym combo, zmniejszają obrażenia od trucizny albo zwiększają te zadane przez Sargona z powietrza. Na podstawowym wyposażeniu mamy jeszcze dwa nagie miecze, łuk oraz czakram (te zdobywamy nieco później, ale niezbyt późno), a także buteleczkę z eliksirem zdrowia. I choć wydaje się, że bijatyka to tutaj nic prostszego, jako że mamy tylko jeden guzik, którym naparzamy, to szybko okazuje się, że da się z tego wycisnąć istne cuda. Nasz Nieśmiertelny potrafi bowiem blokować, kontrować, robić uniki, a zdobyte z czasem umiejętności powietrznego szusu oraz drobnej teleportacji, zmiksowane z owym samotnym przyciskiem, stwarzają spore możliwości. A te, uwierzcie mi, zostaną bezlitośnie przetestowane nie tylko przez bossów, ale i zwyczajnych, szeregowych wrogów. Sargon ma także do dyspozycji specjalne zdolności zwane Atrami, których pasek nabija, zadając celne ciosy. Innymi słowy, bitki są tutaj satysfakcjonujące – dlatego że często są szalenie wymagające, ale niezmiennie fair.

Dla tych, którzy chcą czerpać przyjemność z "Prince of Persia: The Lost Crown", ale gra wydaje im się zbyt trudna, przygotowano odpowiednie opcje dostępności. Można tu wybrać wersję gameplayu ze wskazówkami, a także otwierać portale, które umożliwią pominięcie co bardziej skomplikowanych sekwencji platformowych. Tyle że nawet wtedy nie ma co liczyć na rekreacyjny spacerek. A ten jest dość długi, bo ukończenie gry zajmuje powyżej piętnastu godzin, i jest to wersja dla tych, którzy nie muszą odkryć absolutnie wszystkiego, co możliwe. Dla mnie omawiany tytuł to godny następca "Dead Cells", czego, powiedzmy sobie szczerze, nie spodziewałem się po Ubisofcie, od lat kopiującym opracowane przez siebie rozwiązania i wypuszczającym z uporem maniaka klony własnych gier. Oby ta jaskółka była zapowiedzią nachodzącej wiosny.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones