Pokemonowy paradoks

Dziewiąta generacja kieszonkowych stworków nareszcie rozsiadła się wygodnie na naszych Switchach. Ale niestety, nie do końca działa tak, jak powinna.
Pokemonowa wydmuszka czy rewolucja w serii? Recenzja Pokemon Violet!
Sporo się ostatnio dzieje w Pokemonowym świecie. Na salony dumnie wkroczyła Lugia, długo wyczekiwana bohaterka nowego dodatku do "Pokemon Trading Card Game", wielki sukces może też otrąbić Ash Ketchum, który po dwudziestu pięciu latach tułaczki i podejmowania beznadziejnych trenerskich decyzji wreszcie został Mistrzem Świata. Swoje trzy grosze w końcówce roku dorzuca też najważniejszy gracz, czyli Game Freak. Dziewiąta generacja kieszonkowych stworków nareszcie rozsiadła się wygodnie na naszych Switchach. Ale niestety, nie do końca działa tak, jak powinna.
Dotychczasowe gry z serii przyzwyczaiły nas do osobliwego scenariusza. Obchodzisz urodziny, dostajesz pierwszego towarzysza, po czym matka oznajmia Ci, że dość już życia na jej koszt, czas opuścić dom rodzinny i prowadzić walki na śmierć i życie z innymi małolatami. Wszystko po to, by zostać Mistrzem Ligii, a przy okazji uzupełnić Pokedex dla profesora, który jest zbyt leniwy, by wyściubić nos poza swoje laboratorium. "Pokemon Scarlet/Violet" (dalej będę się odnosić do fioletowej edycji, gdyż właśnie ją ogrywam) zrywa z tą toksyczną narracją i stara się chociaż w niewielki sposób pogłębić historię naszego protagonisty. Jako nowy dzieciak w mieście szybko zostajemy uświadomieni, że poza walkami istotną rzeczą w życiu jest też nauka. Co prawda, edukacja w Akademii Uva jest umowna, ale miło widzieć odmianę od dotychczasowego modelu. 
Profesorowie akademii wskazują nam trzy konkretne cele do osiągnięcia. Pierwszym z nich jest klasyczna walka o bycie mistrzem Pokemonów. Pokonanie ośmiu liderów doprowadzi do zwarcia Pokeballi z Elitarną Czwórką, a w konsekwencji, osiągnięcia przez nas mistrzostwa regionu. Drugim zadaniem jest rozprawienie się z członkami Teamu Star. Ta zawadiacka ekipa to najbardziej problematyczni uczniowie ze szkolnych ław. Co zaskakujące, nie toczymy z nimi klasycznych walk. By dorwać lidera posterunku, musimy pokonać trzydzieści stworków wysłanych przez szeregowych członków gangu. Dopiero wtedy będziemy mieli do czynienia z liderem. Mimo wszystko brakowało mi tu klasycznego prania tyłków złolom. Również trzecie zadanie ma nieco zmarnowany potencjał. Twórcy zapowiedzieli walki z olbrzymimi Pokemonami, gigantami posiadającymi niesamowitą siłę. Ich istnienie jest ściśle powiązane z towarzyszącą nam legendą, stąd też niska i mało satysfakcjonująca liczba dostępnych bestii. Kto wie, może w ewentualnym dodatku będziemy mieli okazję zaobserwować dalszy rozwój tego pomysłu. Ukończenie gry otwiera przed nami czwartą ścieżkę, w której stawimy czoła nietypowym i wyjątkowo potężnym Pokemonom.
Jeśli już o stworkach mowa, to wraz z premierą dziewiątej generacji liczba dostępnych Pokemonów przekroczyła tysiąc. Projekty wielu nowych pupili pozostawiają wiele do życzenia i najwyraźniej musimy pogodzić się z tym, że wykonywane są one po linii najmniejszego oporu. Do samego końca nie wiedziałam, na który starter się zdecydować, gdyż żaden nie wywołał u mnie szybszego bicia serca. Ostatecznie padło na trawiastego kotka – Sprigatito. I choć nie żałuję tego wyboru, nadal uważam, że jego finałowa ewolucja mogła wyglądać lepiej.
Po eksperymentach z Mega Ewolucjami i Dynamaxowaniem przyszła kolej na następną bezużyteczną mechanikę, która zostanie porzucona przy kolejnej generacji. Terastalizacja jest tymczasową transformacją sprawiającą, że przemieniony stworek wygląda jak obleczony w kryształ. Pojawiający się nad jego głową Tera Kryształ potęguje ataki i wiąże Pokemona z konkretnym typem. W praktyce oznacza to, że możemy zawalczyć z ognistym Pikachu albo psychicznym Mudbrayem. Terastalizowane Pokemony pojawiają się regularnie na mapie świata. Co więcej, możemy zmierzyć się z nimi w kooperacji z innymi graczami. Zwycięstwa dają mnóstwo przydatnych przedmiotów, więc warto przystanąć przy nich na kilka chwil. Widać też, że twórcy wyraźnie eksperymentują z trybem multi, gdyż umożliwiają zespołowe granie nie tylko w rajdach, ale i w swobodnym przemierzaniu Paldei.
Powierzenie nam legendarnego Pokemona na samym początku przygody jest kolejną zaskakującą nowością. Potężna bestia, jaką jest Miraidon, przywiązuje się do nas zaskakująco szybko. Pytanie, czy z powodu sympatii, czy też przepysznych kanapek robionych przez naszą rodzicielkę. Fioletowa bestia nie zaszczyci nas udziałem w walce, jednak znacząco ułatwi nam eksplorację zwiedzanej krainy. Pełen potencjał Miraidona pozwala mu na skakanie, pływanie, a nawet latanie, co stanie się nieocenioną pomocą, gdyż przemierzanie dzikich ostępów na piechotę nie ma żadnego sensu.
Paldea inspirowana geografią Półwyspu Iberyjskiego jest ogromna, poznanie wszystkich jej sekretów zajmie nam więc długie godziny. Twórcy bardzo chwalą się tym, że po raz pierwszy w historii serii dane nam będzie doświadczyć prawdziwie otwartego świata i kompletnej dowolności w eksploracji. Rzeczywisty obraz jest jednak daleki od przechwałek deweloperów. Faktycznie, możemy ruszyć w którąkolwiek ze stron i zmierzyć się z kimkolwiek chcemy, ale gra szybko stłamsi w zarodku naszą ułańską fantazję. 
W "Pokemon Violet" wciąż obowiązuje jedna ze starych mechanik powodujących, że bez określonej liczby odznak i po osiągnięciu konkretnego poziomu Pokemony najzwyczajniej w świecie przestają nas słuchać. I choć w trakcie swojej gry nie trafiałam zbyt często na brak posłuszeństwa ze strony swojego startera, to jednak głupio byłoby stracić przewagę w jakiejś znaczącej walce tylko dlatego, że uskutecznialiśmy wolną Amerykankę na ziemiach Paldei. Żegnaj słodki grindzie, miło było cię poznać. 
Ponadto, nowe "Pokemony" nie skalują poziomów, więc pewne rejony z oczywistych przyczyn będą dla nas niedostępne. Widać, że Game Freak chciało dobrze, ale chyba nie do końca przemyślało wykonanie i to, co tak naprawdę chcą osiągnąć.
Skoro już jesteśmy przy wykonaniu, to do tej beczki miodu nie wrzucimy łyżki, ale wręcz cały kufel dziegciu. Tradycją w ostatnich latach stało się, że gry spod sztandaru "Pokemon" mają ogromne problemy z wydajnością i mocno chrupią w momencie premiery. Po tym, co zobaczyłam w "Pokemon Violet", mam wrażenie, że właśnie zostało osiągnięte apogeum koszmaru. Problemy ze spadającymi klatkami dają się mocno we znaki, zwłaszcza w aglomeracjach bądź przy okazjonalnych opadach deszczu, burzach piaskowych czy innych atmosferycznych niespodziankach. Najbardziej irytujące dla mnie było doczytywanie się zarówno tekstur, jak i samych Pokemonów. Skoro zrezygnowano z losowych walk, a wszystkie stworki są widoczne na mapie, te dwie rzeczy powinny być dopieszczone w najmniejszym detalu. A tak niestety nie jest. Dodatkowo, niektóre elementy otoczenia dziwnie falują, co wielokrotnie wywoływało u mnie dyskomfort. Ba, cały zwiedzany świat jest najzwyczajniej w świecie brzydki, sprawia wręcz wrażenie projektowanego na kolanie. A można było wykorzystać pełen potencjał Switcha i stworzyć grę, którą po latach porównywalibyśmy z otwartymi światami "The Legend of Zelda: Breath of the Wild" lub serii "Xenoblade Chronicles".
I jeszcze jedno. Jeśli mieliście okazję zobaczyć trailer, w którym jedna z liderek gymu, elektryczna Iono, przemawia słodkim głosem, to od razu pozbawię Was złudzeń. Gra nie ma dubbingu. Choć może i lepiej, bo wtedy wydajność już kompletnie wykopyrtnęłaby się na twarz.

"Pokemon Violet" to kolejny, potraktowany po macoszemu produkt Game Freak. Fikołki graficzne niejednokrotnie wystawiały moją cierpliwość na próbę. Czy te wszystkie wady zabrały mi przyjemność z gry? Nie do końca, gdyż znów siedzę przed ekranem i ekscytuję się widokiem każdego napotkanego Pokemona. W myślach zaś wytyczam optymalną drogę do złapania ich wszystkich.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones