Kazuma Kiryu? To nawet nie jest on

Mam bardzo mieszane uczucia co do najnowszych przygód Kiryu. Choć jestem wielką fanką całej marki, to "The Man Who Erased His Name" postrzegam jako tytuł wypuszczony nieco na siłę. Zapewne lepiej
Gdy pod koniec 2021 roku Toshihiro Nagoshi zapowiedział swoje odejście ze studia Ryu Ga Gotoku, wszyscy zachodzili w głowę, jakie będą kolejne losy ulubionych mafijnych bohaterów. Szczególnie że w "Yakuza 6: Song of Life" pożegnaliśmy się z Kiryu, a studio poświęciło się historii Ichibana. Jak się jednak okazało, studio nie zrezygnowało ze swojej flagowej postaci. Smok Dojimy po raz kolejny zostaje wzięty w obroty, by przynieść swoim twórcom odrobinę więcej złotych monetek.




Pojawienie się Kiryu w "Yakuza: Like a Dragon" postawiło przed graczami więcej pytań niż dało odpowiedzi. Rola bohatera w fabule była dość zawiła i intrygowała wszystkich zafascynowanych poczynaniami naszego emerytowanego mafioza. Ryu Ga Gotoku postanowiło rozwiać wszystkie wątpliwości (a przy okazji sięgnąć do kieszeni graczy) i po raz kolejny uraczyć nas przygodami Kazumy.

"Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name" dzieje się między wyżej wspomnianymi grami. Po sfingowaniu własnej śmierci Kiryu sprytnie lawiruje między kolejnymi problemami i bez reszty pogrąża się w konflikcie między Omi a Daidoji. Ci drudzy zapewniają mu nie tylko bezpieczeństwo, ale i pracę. Działając pod przykrywką i wcale nie pod takim oczywistym imieniem "Joryu", nasz bohater niczym wytrawny tajny agent przeprowadza różne szemrane operacje dla swoich benefaktorów. Jak się niestety okazuje, założenie ciemnych okularów nie daje pełnej gwarancji, że nie zostanie rozpoznany, i Kiryu szybko zostaje wplątany w kolejną aferę. Ponownie stawką jest nie tylko jego własne życie, ale i bezpieczeństwo jego podopiecznych z sierocińca Morning Glory.



Zamiast ponownie błąkać się po uliczkach Kamurocho, rzuceni zostaniemy w znane chociażby z "Yakuzy 0" Sotenbori. Miejscówka ta, choć o wiele mniejsza od Kamurocho, nie pozwoli nam na chwilę nudy. Zorganizowana przestępczość kwitnie wszędzie i mimo nieco krótszych macek, nadal potrafi mocno zaszkodzić niewinnym. Na szczęście, na straży pokrzywdzonych i ciemiężonych staną żelazne pięści Joryu. Odniosłam wrażenie, że najnowsza "Yakuza" próbuje z nawiązką zrekompensować brak mordobicia z ostatniej części. Walki z przeciwnikami potrafią trwać naprawdę długo i niejednokrotnie wydawało mi się, że odbijam się od jednego starcia do drugiego z minimalną przerwą na odrobinę fabuły.

Po raz kolejny twórcy zmienili podejście do umiejętności Kiryu. Tym razem motywowane jest to jego szpiegowskim zajęciem. W konsekwencji nasz bohater posługiwać się będzie dwoma stylami. Pierwszy – lżejszy, opiera się przede wszystkim na gadżetach, których nie powstydziłby się sam James Bond. Aż trudno nie nucić pod nosem "Secret Agent Man" od Johnny’ego Riversa. Odrzutowe buty i drony bojowe dodają walce pikanterii. Na co nie byłam gotowa, to magiczna linka powodująca, że Kiryu śmiało mógłby stawać w szranki ze Spidermanem i bujać się wraz z nim między budynkami Nowego Jorku. Drugi styl, to klasyczne, ciężkie podejście opierające się na brutalnej sile pięści bohatera. Między stylami możemy swobodnie się przełączać, choć zapasy z użyciem nowinek technologicznych przypadły mi do gustu o wiele bardziej niż bezmyślna łupanka.



Spragnieni mocniejszych wrażeń będą mogli udać się do Koloseum, okazałej areny walk znajdującej się w tzw. Zamku – przybytku rozkoszy wszelakich. Tam sprawdzimy się nie tylko w konkurencjach indywidualnych, ale i w walkach grupowych, w których wspomogą nas wojownicy rekrutowani niczym Pokemony.

Ulice Sotenbori to nie tylko naparzanka i pranie pysków lokalnych watażków. To też pomaganie zwykłym obywatelom. Młodsi gubią piłki na drzewach, starsi walczą z bólami kończyn. A my robimy za posłańca, który wykonując zlecenia tajemniczej Akame, zyskuje popularność i wdzięczność mieszkańców. Większość tych zadań nie zapadnie Wam szczególnie w pamięci; od razu też widać, że pełnią funkcję typowych fetch questów. Oczywiście, "Yakuza" nie byłaby sobą, gdyby nie oferowała nam troszkę bardziej skomplikowanych zadań. Tych, z uwagi na o wiele mniejszy kaliber całej gry, nie ma zbyt wiele.

 

Jeśli już mówimy o rozmiarach gry, to składa się ona z zaledwie pięciu rozdziałów. Całość, bez zbędnego przeciągania można zamknąć w dziesięć do piętnastu godzin. Twórcy zapowiadali, że tytuł ten powstawał pierwotnie jako zawartość dodatkowa do "Yakuza: Like a Dragon". Seria przyzwyczaiła mnie do satysfakcjonującej fabuły głównej i wciągających zadań pobocznych. Tym razem jednak odczuwałam duży niedosyt. Nie wiem, czy to brak Nagoshiego za sterami, czy właśnie ten DLC-kowy rodowód, ale do samego końca miałam poczucie, że gra nie zdaje egzaminu jako towar sprzedawany niejako w pełnej cenie rynkowej. "The Man Who Erased His Name" ma swoje momenty, ale zauważyłam, że każdy uśmiech pojawiający się na mojej twarzy był wywołany przez postacie znane z wcześniejszych gier studia.

Lekkie uwstecznienie widać też w udźwiękowieniu gry. Byłam przekonana, że sukcesywnie zmierzamy do momentu, w którym "Yakuzy" zamiast pomruków i pojękiwań będą oferowały graczom pełne udźwiękowienie wszystkich dialogów. Niestety, większość scenek znów ograniczać się będzie do przeklikiwania kolejnych warstw tekstu, a gdy w końcu usłyszymy głosy postaci, będzie to wyłącznie głos japoński. Angielski dubbing ma zostać dodany w którymś z późniejszych patchy, ale nie wygląda do zbyt ładnie.



Mam bardzo mieszane uczucia co do najnowszych przygód Kiryu. Choć jestem wielką fanką całej marki, to "The Man Who Erased His Name" postrzegam jako tytuł wypuszczony nieco na siłę. Zapewne lepiej sprawdziłby się jako faktyczne DLC do przygód Ichibana. Nie można w nieskończoność polegać na nawiązaniach do przeszłości i wypadałoby wreszcie dać Ichibanowi stanąć na własnych nogach.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones