Iść w stronę słońca

Muszę uderzyć się w pierś i przeprosić japońskich bogów designu za to, że po ostatnim spin-offie śmiałam zwątpić w jakość "Like a Dragon: Infinite Wealth". Każda kolejna godzina spędzona w grze
Od premiery "Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name" minęło już kilka miesięcy. To sporo czasu, by w szerszej perspektywie ułożyć sobie myśli na temat tego dziwnego eksperymentu. I choćbym bardzo chciała, interludium z Kiryu w roli głównej wciąż pozostaje dla mnie mocno średnim i niezbyt potrzebnym tytułem. Jedyne, co mu się udało, to wzbudzić we mnie wielką górę wątpliwości dotyczących sequela przygód Ichibana. Całe szczęście, zupełnie niesłusznie, gdyż "Like a Dragon: Infinite Wealth" to najlepsze, co mogło spotkać Was na początku tego roku. Nie musicie już wydawać masy pieniędzy, by udać się na Hawaje. Wdziewajcie bermudy, klapeczki i koniecznie posmarujcie się kremem z wysokim filtrem, bo słoneczko mocno przygrzeje.



Zanim jednak bez reszty oddamy się uciechom cielesnym, czeka nas wyswobodzenie się z okowów białego kołnierzyka. Nie do końca z własnej woli Ichiban zmuszony jest porzucić pracę w pośredniaku i udać się w kierunku tęczy, pluskających delfinów i drinków z palemką. W jednym ze swoich yakuzowych tekstów wspominałam, że wszystkie problemy Kiryu brały się niejako z powodu kobiet obecnych w jego życiu. Studio Ryu Ga Gotoku zdaje się budować taką narrację również w przypadku Ichiego, gdy ten zmuszony zostaje do odnalezienia matki, którą od zawsze uznawał za zmarłą. Na papierze wszystko wydaje się proste. Protagonista posiada adres, taksówkarz wiezie go prosto w ramiona utraconej rodzicielki, a potem jak zwykle wszystko leci na łeb, na szyję.



Wbrew pozorom Honolulu wcale nie jest rajem na ziemi. Tylko początkowo sprawia wrażenie sielskiego i anielskiego azylu dla umęczonych Japończyków. Wystarczy nieco wydrapać powierzchnię, by ujrzeć cały syf, jaki kryje się w zakamarkach miasta. Podobnie jak Isezaki Ijincho czy Kamurocho, główne miasto Hawajów jest toczone od środka przez zgniliznę, a gangi krążące po ulicach bywają bardziej bezwzględne niż kierujące się (wbrew pozorom) honorem klany yakuzy. Wyciąganie pieniędzy od wczasujących się Japończyków jest na porządku dziennym, a ci, którzy stawiają opór, szybko zaczynają śnić podwodny sen z rybkami.



Na szczęście Ichi nie musi ogarniać tego bałaganu w pojedynkę. Poza znajomymi postaciami, pokroju włóczęgi gołębiarza Nanby, czy też wybierającego argumenty siłowe Adachiego, zobaczymy też nowe twarze. Do ekipy dołączy chociażby służka matki Ichibana, Chitose, oraz członkini japońskiego kartelu, Seonhee.



 
Dzięki fantastycznemu marketingowi studia RGG wszem wobec wiadomo, że członkiem drużyny będzie również Kazuma Kiryu. W trakcie wydarzeń z gry dobiega on powoli sześćdziesiątki, jednak w niczym nie ustępuje młodszym kolegom. Jego udział w historii nie jest do końca oczywisty, ale mogę Was uspokoić, że zapewni grającym szaloną jazdę bez pasów bezpieczeństwa, w trakcie której poleją się łzy, a napięcie zostanie zbudowane chyba najpełniej ze wszystkich dotychczasowych części Yakuzy.



Emocjonalne karuzele to oczywiście nie wszystko, co "Like a Dragon: Infinite Wealth" robi "naj" na tle prequeli. To bez wątpienia największy i najbardziej wypchany zawartością tytuł o losach japońskich mafiosów. W momencie, w którym zakładacie, że widzieliście już wszystko, gra nie zawaha się spłatać Wam psikusa i zachęcić do dalszej złożonej eksploracji. Wszystko dopracowane jest tu do tego stopnia, że niespecjalnie przychodzi ochota na używanie taksówek lub tramwajów. Większość dystansu pokonałam, stukając klapeczkami o asfalt albo podróżując na Segwayu. I tak, przemieszczając się od restauracji do baru, od baru do kolejnego zadania pobocznego obserwowała, w jak wyśmienity sposób kompletnie oderwane od rzeczywistości wątki, slapstickowy humor i japońskie absurdy mieszają się ze sprawami, w których stawką jest godność, porządek, a nawet i życie naszych bohaterów. W przerwach od bitki wcielimy się chociażby w lokalny odpowiednik kuriera z pewnej pomarańczowej (ewentualnie zielonej) strony i spróbujemy w jak najszybszym czasie dostarczyć zamówione picunie i burgerki. Gdyby tylko nasi dostawcy zapewniali dojazd w tak szybki i widowiskowy sposób, bylibyśmy dzisiaj pierwszą potęgą Europy, gwarantuję Wam to. Każda rzecz dzieje się tutaj po coś. Przede wszystkim ku chwale grindu i rozwoju naszych podopiecznych.


 
System walki został odrobinę zmodyfikowany, dzięki czemu nie ograniczymy się do pasywnego wciskania przycisków odpowiedzialnych za atak. Wprowadzenie perfekcyjnej obrony zmusi nas do baczniejszego przypatrywania się atakom przeciwników, by w odpowiednim momencie być gotowym do zminimalizowania otrzymanych obrażeń. W mojej opinii system ten nie do końca dobrze się sprawdza. Wyczucie bloku często graniczy z cudem i zależy przede wszystkim od wbicia się w odpowiednią klatkę animacji, pozostawiając niewielką przestrzeń na błąd. Oznacza to, że ataków wielu przeciwników trzeba się będzie nauczyć na pamięć, by skutecznie je kontrować.



W ferworze walki chwycimy też za rozsiane tu i ówdzie pachołki, kanapy bądź rowery i użyjemy ich na swoją korzyść. Miłość Ichibana do "Dragon Questa" nie minęła, toteż nadal opieramy się na systemie turowym i wyborze klas postaci. Lekki twist polega na tym, że profesje ekipy w dużej mierze będą nawiązywały do wyspiarskiego klimatu. Chcecie zobaczyć Kiryu z deską surfingową i potężnym tuńczykiem w dłoni? Nie ma problemu. Chitose jako tancerka hula? Ależ proszę bardzo. Czy Ichi zatańczy z kokosem i podpali niefrasobliwych przeciwników? Oczywiście, że tak! Gdyby to było słabe, to RGG Studio pewnie inaczej stworzyłoby tę grę.

 
 
A gdy znudzi nas już obijanie facjat i leniwe snucie się między tiki barami, oddamy się rozrywce dla prawdziwych twardzieli. Wyjątkowo nie mówię tu o walkach Sujimonów, w które zaangażowani będą rekrutowani przez nas przeciwnicy. Crème de la crème stanowić będzie doprowadzenie do świetności wyspy Dondoko. Śmietnik ten był kiedyś wspaniałym kurortem, ale złe decyzje zaprowadziły go na skraj bankructwa. Jeśli wyczuwacie, że w Waszej krwi nastąpiło zbyt niskie stężenie wyciągu z "Animal Crossing" albo "Disney Dreamlight Valley" i potrzebujecie trochę cieplutkiego słoneczka, ten segment "Like a Dragon: Infinite Wealth" idealnie trafi w Wasze potrzeby. Polowanie na robaczki, zbieranie muszelek i stworzenie wakacyjnego hegemona sprawdzi się idealnie jako przerwa między trudnymi sprawami dziejącymi się na pozostałych wyspach.


 
Przygody Ichibana rozciągnięte są na czternaście rozdziałów. Praktycznie do połowy gry raczeni będziemy różnego rodzaju tutorialami i wskazówkami dotyczącymi dalszego przebiegu gry. Kompletnie nie można narzekać na nudę, a odpalenie szybkich walk wyrzuci z listy naszych zmartwień niskopoziomowych przeciwników. Wciąż oznacza to jednak mnóstwo grindu, gdyż nawet na najniższym poziomie trudności starcia z przeciwnikami potrafią być upierdliwe i dać w kość.

Muszę uderzyć się w pierś i przeprosić japońskich bogów designu za to, że po ostatnim spin-offie śmiałam zwątpić w jakość "Like a Dragon: Infinite Wealth". Każda kolejna godzina spędzona w grze utwierdzała mnie w przekonaniu, że RGG poradzi sobie bez Nagoshiego, a przed ekipą Kasugi maluje się przyzwoita, świetlana przyszłość. Życzyłabym Wam i sobie, aby wszystkie gry wydane w tym nowo rozpoczętym roku prezentowały podobny poziom. I żeby miały dużo ciepełka, niczym hawajskie plaże.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones