Recenzja gry

Assassin's Creed III (2012)
Alex Hutchinson
Noah Watts
Nolan North

Tańczący z nożami

Wprowadza powiew świeżości do serii, choć głównemu bohaterowi brakuje pazura.
Ciężkie czasy nastały dla fanów Assassin's Creed. Przy obecnym tempie wydawania dwóch części na rok (AC: Unity i AC: Rogue) coraz trudniej nadgonić serię fabularnie, zwłaszcza jeśli jest się pracującym studentem dziennym. Mimo, iż jest to moja ukochana seria, dopiero po dwóch latach od premiery i mego ukończenia "AC: Revelations" zabrałem się za Assassin's Creed 3. Czy w tej części już odczuwać powtarzalność, która dopadła np. serię Call of Duty?





Żeby nie było większych spojlerów: (może ktoś, tak jak ja unikał przez te lata wszelkich wiadomości o grze, żeby sobie nie zepsuć niespodzianki) historia idąc śladem serii koncentruje się na kolejnym przodku współczesnego asasyna Desmonda, którego wątek tak jak w innych częściach rozpoczyna i kończy grę. Tym razem jest to Ratonhnhaké:ton zwany Connorem - indiański młodzieniec z wielkimi ideałami, ale z nie tak wielkim rozumkiem.





Rozpoczynając jego przygody w wiosce jednego z plemion Iroquois byłem wniebowzięty. Będący wówczas nastolatkiem Connor dostaje pierwsze zadanie. Musi zagrać z kolegami w chowanego. Prowadzi to do ciekawego samouczka polowania - odszukuje ślady stóp kolegów, znajduje wskazówki i szybko wygrywa. Kiedy jednak przy następnej turze sam chowa się w krzaku, zabawa dobiega końca. Młody Ratonhnhaké:ton zostaje złapany za nogę i wyciągnięty przez negatywną, jak większość wojujących, postać. Chwyta go mianowicie sam Charles Lee (fun fact: pan Lee walczył m.in. pod flagą Polski, będąc asystentem bitewnym samego Stanisława Augusta Poniatowskiego). Z wąsem, którego nie powstydziłby się antagonista najlepszego westernu, błyskiem w oku i diabelskim uśmiechem poddusza młodego natywnego Amerykanina, jednocześnie "obdarzając" go rasistowskimi obelgami. W końcu jednak wypuszcza dzieciaka, chcąc zobaczyć jego reakcję na podpaloną wioskę rodzinną. Gdy chłopiec ze łzami w oczach biegnie pomóc współmieszkańcom, Lee oddala się ze śmiechem, a my zadajemy sobie w duchu pytanie: Czyżbyśmy dostali antagonistę przebijającego w czynieniu zła samych Borgiów (AC2 i AC:Brotherhood)? Następne czyny tego Brytyjskiego generała sprawiają, że pokochamy go nienawidzić.





Nie tylko główny łotr świetnie wygląda. Z części na część grafika miast i ludzi ma się coraz lepiej, niektóre lokacje zachwycają ilością detali, a wszystkie cutscenki są generowane w czasie rzeczywistym. Momentami zastanawiałem się, czy gdyby pokazano mi kadr z gry oraz zdjęcie niektórych budynków, to potrafiłbym wskazać prawdziwą budowlę. Najlepiej wypada fauna i flora. Choć drzewa są nienaturalnie powykrzywiane, by tworzyć ścieżki idealne do parkouru Connora, nadal przyjemnie się na nie patrzy. Zwierzęta są po prostu śliczne. Futra czworonogów, kicanie zająca, czy galopujące konie może nie detronizują, ale na pewno stoją na poziomie legendarnego Red Dead Redemption w tym temacie.





Do pięknych obrazków dochodzi to co zwykle w "Assassin's Creed" - piękna muzyka. Skomponowana przez weterana tej serii Jespera Kyda i pomagającego mu Szkota Lorna Balfe jak zawsze jest bardzo filmowa i pasuje do tego, co dzieje się na ekranie. Najbardziej podobał mi się motyw w wiosce Ratonhnhaké:tona oraz ten z Klubu Obijaczy Mord. Rozczarowany byłem jedynie brakiem kawałków równie legendarnych, co "Venice Rooftops" czy "Ezio's Family" - od czasu dwójki w każdej części muzyka nie powala, jest "jedynie" bardzo dobra. Miałem za to mieszane odczucia co do dubbingu. Wspaniałym pomysłem było to, by Indianie mówili w swoim rodowitym języku Kanien'kehá:ka pełne dialogi, zamiast wrzucać pojedyncze słówka jak to robił Ezio w poprzedniej części. Słabe było za to wynajęcie niewielkiej ilości aktorów do dużej ilości postaci drugoplanowych oraz pobocznych. Robin Atkin Downes dubbingował chyba z 10 postaci męskich identycznym głosem (m.in. Waszyngtona i kilku innych generałów), który od pierwszego Gears of War kojarzy mi się niezmiennie z Minh Young Kimem.





Za to tym, co wprowadza innowację względem poprzedniczek jest trzon gry - rozgrywka. Albowiem ilości skakania po dachu i parkouru, które do tej pory utożsamiałem z "Asasynem" wyjątkowo zmalały. Początkowo jako wielbiciel marki AC miałem trudność ze zrozumieniem takiego działania. Jednak szybko moje obawy zostały rozwiane: Częściowo zastępujące je polowania, wreszcie dodana zimowa pogoda, jazdy konno po dzikich polach i lasach Ameryki Północnej oraz... bitwy morskie (o których zaraz) wnoszą dawno nieodczuwany powiew świeżości w serii. Usunięto też bezsensowny tryb tower defence oraz system produkcji własnych bomb z "Revelations", którego użyłem chyba raz dla achievementa na X360. Doszedł za to kompletnie niezrozumiały i nikomu nie potrzebny system handlu, milion recept na pierdyliard rzeczy (takich jak krople do oczu, krzesła, obcasy, etc.) które po wyprodukowaniu można jedynie sprzedawać. Tylko po co, skoro i tak najwięcej kasy trzepie się na kupowaniu futer od jednego handlarza i sprzedawaniu drugiemu za 600% pierwszej ceny? Owym najlepszym fragmentem są wspomniane wcześniej bitwy morskie. Mówi o tym sam sequel (AC: Black Flag), który skoncentrował się przede wszystkim wokół tego trybu. Świetnie prowadzi się i ulepsza statek, Connor jako kapitan używa fachowych nazw, a wystrzeliwanie ton kul w stronę nadpływających wrogów jest bardzo satysfakcjonujące. Prawdziwa zabawa zaczyna się podczas sztormu - sugeruję wyłączenie oświetlenia w pokoju i zwiększenia głośności, naprawdę idzie się wczuć gdy krople deszczu i fal biją o ekran, a załoga śpiewa szanty pokroju "Drunken Sailor".





Assassin's Creed 3 to miła odmiana od przygód poprzednich Asasynów. Stawia ciekawe pytania (przez moment zastanawiałem się, czy to nie Templariusze mają rację), bohaterowie nie są czarni i biali, a sarkastyczna encyklopedia w grze potrafi nieźle ubawić. Jednak mimo ilości ciepłych słów nie mógłbym jej wystawić najwyższej noty. Mam do niej takie odczucia, jak co do protagonisty. Nadal bardzo go lubię, ale Connor to bohater nie tak interesujący, jak charyzmatyczny Ezio, czy arogancki Altaïr. W dziwnych momentach wybucha i krzyczy, przez zdecydowaną większość gry zachowuje irytujący aż stoicki spokój i podejmuje niezrozumiałe decyzje. Myślę, że każdy fan przodków Desmonda będzie mimo wszystko przez większą część gry zachwycony, a osoba która pierwszy raz sięgnie po "AC" nawet bardziej. Nie żałuję ponad 60 godzin spędzonych w tym świecie, wy też nie będziecie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pracownicy Ubisoftu wypowiadali się nieraz o swej flagowej serii, "Assassin's Creed", że mogą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones