Ashley, spójrz na mnie

Czy odkopanie tego tytułu było najrozsądniejszym rozwiązaniem? Nie do końca. Czy można go było wykonać lepiej? Z pewnością tak, gdyż nie samymi wizualiami powinna stać gra. Fani gatunku powinni
Ashley, spójrz na mnie
Nie od dziś wiadomo, że Nintendo żyje we własnym, odrobinę odrealnionym świecie. Firma konkuruje wyłącznie ze sobą i nie zawraca sobie głowy spoglądaniem ani na zieloną, ani niebieską stronę konsolowej mocy. Directy można odbierać różnie, ale nie można odmówić im jednego. Elementu zaskoczenia. Osobiście bardzo lubię, kiedy japońscy twórcy zamiast skupiać się na "Smashu" lub "Splatoonie", odpinają wrotki i prezentują na swoich konferencjach tytuły, których nikt się nie spodziewał.

 


Jednym z takich zaskoczeń była wrześniowa prezentacja "Another Code: Recollection". Odpowiedzialne za oryginalne gry studio Cing nie funkcjonuje już od lat, a ich produkcje zdążyły już pokryć się warstwą kurzu. Nie przeszkodziło to jednak Nintendo w przygotowaniu remake'ów i zdobyciu złotego szpadla za wykopalisko roku. Zwłaszcza że jedna z gier w kolekcji ukazała się poza Japonią tylko w Europie, tym samym pozbawiając mieszkańców Ameryki Północnej domknięcia historii.



Remaki "Another Code: Two Memories" i "Another Code: R – A Journey into Lost Memories" skupiają się na postaci Ashley Mizuki Robbins. Zaledwie parę chwil przed swoimi czternastymi urodzinami, dziewczyna dostaje list od kogoś, kto twierdzi, że jest jej ojcem. Nastolatka niewiele się zastanawiając, wsiada na łódź i płynie w siną dal, prosto na upstrzoną kopalniami Wyspę Krwawego Edwarda. Posępne i pozbawione mieszkańców miejsce od początku będzie dawało w kość bohaterce poszukującej prawdy nie tylko o swoich rodzicach, ale i o sobie. Wydarzenia drugiej części gry odnoszą się bezpośrednio do poprzednika, więc jakiekolwiek streszczenia czy próby przybliżenia fabuły mogą zostać uznane za spoiler.

 


Jedno spojrzenie na oryginały i remaki sprawia, że nie sposób nie powiedzieć, że dla takich ewolucji warto żyć w giereczkowym świecie. Gry wydane pierwotnie kolejno na DS-a i Wii trącą już niestety myszką. Ich wizualna oprawa z pewnością nie zachęci nowych graczy i może liczyć jedynie na łaskę najwytrwalszych fanów pikselozy. "Another Code: Recollection" prezentuje się wyśmienicie. Obleczenie w pastelowe, miejscami niemal akwarelowe barwy odciąża szalę, której przeciwwagą jest niezbyt radosna historia.

 


Ashley, pomimo początkowego wsparcia swojej ciotki, szybko zostaje pozostawiona sama sobie. Jej przeciwnikiem będzie nie tylko mało korzystny układ wyspy, ale i rozsiane wszędzie zagadki. Deweloperzy zdecydowali się zostawić przeszłość za sobą i na potrzeby remake’ów przygotowali nowe łamigłówki. I tak jak oryginały czerpały z mechanik typowych dla sprzętów, na które powstawały, tutaj od czasu do czasu będziemy wykorzystywać chociażby zaszyty w konsoli żyroskop.



Nie będę ukrywać, że mam ogromny problem z oceną tych gier. Mój początkowy entuzjazm został szybko zgaszony, gdy okazało się, że gry te stoją na tej samej półce, co niezbyt często ogrywane przeze mnie visual novele. Co prawda do tego garnuszka wmiksowano też elementy gier przygodowych, ale trudno przywoływać tu jakiekolwiek skojarzenia z klasykami gatunku pokroju "Broken Sword" czy "The Longest Journey". Gdyby nie ilość tekstu do przeczytania, całość moglibyśmy zamknąć w mniej więcej dwunastu godzinach. I nie zrozumcie mnie źle, lubię od czasu do czasu sięgnąć po visualkę. Oczywiście wtedy, gdy jest ona dobrze napisana, bohaterowie szybko przekonują do siebie i nie mam ochoty wyłączyć gry po dziesięciu minutach.

 

Po pierwszym kontakcie z tą kolekcją spodziewałam się czegoś zbliżonego do serii "Life is Strange". Historia Max i Chloe nie potrzebowała fajerwerków, by rozkochać w sobie graczy. Natomiast opowieść wykreowana w studiu Cing niosła ze sobą potencjał, który mógł zostać rozwinięty i zwielokrotniony w remake’ach. To, co sprawdziło się niemal dwadzieścia lat temu, nie zdaje niestety egzaminu w czasach, gdy deweloperzy prześcigają się w tworzeniu intrygujących i wciągających historii. Wydaje mi się, że w parze z oblekaniem tytułów w nowe szaty powinno iść pogłębienie postaci, ich interakcji i świata przedstawionego. Zamiast tego otrzymujemy płaskich bohaterów, wypowiadających zdania, które prędzej czy później wywołają zniecierpliwione przewracanie oczami.



Nie mogę również nie wspomnieć o tragicznej wręcz pracy kamery. Kuriozalne decyzje twórców doprowadziły do tego, że ta zawieszona jest bardzo blisko pleców Ashley, a jakikolwiek obrót postaci trwa w nieskończoność. Frustrację potęguje wymuszenie kursowania w tę i z powrotem po lokacjach. Zestawmy to z upierdliwą kamerą i mamy gotowy przepis na katastrofę.

Czy odkopanie tego tytułu było najrozsądniejszym rozwiązaniem? Nie do końca. Czy można go było wykonać lepiej? Z pewnością tak, gdyż nie samymi wizualiami powinna stać gra. Fani gatunku powinni sięgnąć po ten zestaw tylko wtedy, gdy za stopę będzie ciągnąć ich nerwowo siła nostalgii. Nowicjusze natomiast z łatwością znajdą na rynku lepsze historie, jak chociażby "Master Detective Archives: Rain Code" albo przygody Phoenixa Wrighta, najlepszego mecenasa na świecie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones