Recenzja filmu

Zemsta (2017)
Coralie Fargeat
Matilda Anna Ingrid Lutz

Oda do zemsty

W tym szaleństwie jest jednak metoda - nie dość, że reżyserka znakomicie pogrywa z konwencją, jednocześnie wyśmiewając ją przy wykorzystaniu teledyskowej formy (dynamiczny montaż podczas
Napisać, że "Revenge" jest jednym z najbardziej przewrotnych reprezentantów współczesnego kina zemsty, to jak nie napisać nic. Gdy tylko ujrzałem ten tytuł wśród zapowiedzi na tegorocznej edycji festiwalu Netia OFF Camera, moje serce zabiło mocniej.  Entuzjazm wzrósł, kiedy okazało się, że będzie on brał udział w Konkursie Głównym "Wytyczanie drogi". I choć "Revenge" nagrody krakowskiego jury nie zdobył, to nie da się ukryć, że film debiutującej francuskiej reżyserki  Coralie Fargeat, to odważny kobiecy głos w kinie gatunkowym, i nawet jeśli z wyczuwalnymi naleciałościami innych twórców, to wciąż równie donośny i niezwykle istotny.

"Revenge" odwołuje się do cenionej w gronie koneserów B klasy estetyki kina aksploatacji, a konkretniej do często eksploatowanej przez nie konwencji rape and revenge. Dla reżyserki gatunkowy rodowód jest jednak tylko i wyłącznie pretekstem do opowieści o kobiecej sile, wewnętrznej przemianie pod wpływem traumatycznego zdarzenia. To także narracja, wpisująca się w ramy feministycznego dyskursu okraszonego znaczącym hasztagiem #metoo. Co warto odnotowania na początku, to fakt, że Coralie nie interesuje przesadny realizm, czy logiczna przyczynowo-skutkowość, a bardziej konkretna idea - jej autorska wypowiedź wpisana w sztafaż kina gatunkowego, wykorzystująca dodatkowo formę szczególnie bliską francuskiej ekstremie. Kiczowate, kuse odzienie głównej bohaterki - Jen (rewelacyjna Matilda Anna Ingrid Lutz), przaśne entourage osadzonej w samym środku niczego willi, czy nienaturalnie nasycone barwy i cielesna fragmentaryczność rodem z filmów porno, to tak naprawdę tylko pozory. Sielskie otoczenie szybko ustępuje miejsca scenerii rodem z piekła, odzwierciedlając w ten sposób stan mentalny kobiety upodlonej i wzgardzonej. O tym, co ma nastąpić (i nie będzie to spoilerem) świadczą zresztą wcześniejsze, nota bene bardzo świadome, zabiegi reżyserskie (zbliżenia na pośladki, fetyszyzacja), sygnalizujące, że seksowne ciało protagonistki sprowadzi na nią za chwilę ogromne niebezpieczeństwo.

Koszmar dziewczyny zaczyna się w momencie przybycia na miejsce dwóch znajomych jej partnera (Kevin Janssens), o bliskowschodnich rysach. Nieprzypadkowa jest pasja ekranowych samców do polowania (analogia łowca - ofiara to właściwie casus filmu). Znudzeni samotnym przesiadywaniem na kanapie mężczyźni, pod nieobecność gospodarza domu (który akurat wybrał się po ekwipunek na polowanie), mamieni - jak sami uznali - wdziękami długowłosej blond piękności, doprowadzają do zdarzenia, które odciśnie piętno na psychice kobiety. Zgodnie z zasadmi filmów o wendecie, z góry wiadomo, że Jen będzie musiała odrodzić się z popołów niczym mityczny Feniks. Nie zazna spokoju, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość, a karma nie zbierze krawawego żniwa. W przeciwieństwie jednak do większości filmów r&r, tutaj sprawca jest jeden, ale w równym stopniu oberwie się zarówno samemu gwałcicielowi, jemu grubasznemu koledze, będącego obserwatorem, jak i bagatelizującemu całą sytuację kochankowi. Wszyscy stawiani są przez reżyserkę w jednym rzędzie. Samcze pokusy, czy raczej - męska duma - która na ten jeden moment przjęła kontrolę nad rozsądkiem,  okażą się zgubne, a mężczyzni będą musieli zapłacić za swój czyn najwyższą cenę. 

Nie będę oczywiście starał się ukrywać, że konstrukcja narracyjna jest prosta jak budowa przysłowiowego cepa, ale liczy się tutaj coś innego - stylistyczne ćwiczenia reżyserki i jej zmysł do inscenizacji konkretnych scen. Coralie stosuje tu konwencję ironizującą, lekko zdystansowaną - oparta na pogoni, daleka od praw logiki fabuła, to niemal dwugodzinna orgia przemocy z momentami wyrafinowanego  gore, pozostawiająca także miejsce na przewrotny, czarny jak smoła humor. W tym szaleństwie jest jednak metoda - nie dość, że reżyserka znakomicie pogrywa z konwencją, jednocześnie wyśmiewając ją przy wykorzystaniu teledyskowej formy (dynamiczny montaż podczas halucyjnacji Jen!, zwierzęca symbolika), to jeszcze potrafi autentycznie zaangażować i szarpnąć odpowiednie emocjonalne struny.

Ze względu na pewną stronniczość w ukazywaniu zdarzeń, widzowie mogą zarzucić reżyserce bezmyślne epatowanie brutalnością czy nawet nawoływanie do samosądu. Nic bardziej mylnego -  nie chodzi tu ani o przyzwolenie na zemstę w myśl zasady "oko za oko, ząb za ząb", ani o jakąkolwiek formę usprawiedliwania aktów przemocy. Wręcz przeciwnie - "Revenge" to dosadny głos sprzeciwu wobec naruszania kobiecej cielesności, a także kino "uosabiające" prawo do mówienia "nie" oraz nakaz akceptacji tegoż sprzeciwu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones