Jak powinniśmy pożegnać wujka Boonmee?

Na ten film można spojrzeć na dwa sposoby, a tym samym ocenić w zupełnie przeciwny sposób. Jeśli ocenimy go bez zastanowienia, będzie nudny, niezrozumiały i nadmiernie egzotyczny. Jeśli
Na ten film można spojrzeć na dwa sposoby, a tym samym ocenić w zupełnie przeciwny sposób. Jeśli ocenimy go bez zastanowienia, będzie nudny, niezrozumiały i nadmiernie egzotyczny. Jeśli przypatrzymy się bliżej, okaże się białym krukiem pośród współczesnej sceny kinematograficznej. Za co tak bardzo docenili go recenzenci, nominując do nagród, przyznając zwycięskie miejsce na festiwalu w Cannes? O co w nim tak naprawdę chodzi?

"Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia" to film, który łamie wszelkie możliwe konwencje. Reżyser kierował się zasadą, że kino jest wciąż młodą sztuką, w której pozostało wiele do stworzenia. Dlatego zrezygnował z linearnej fabuły – nie mamy tutaj początku czy zakończenia. Możemy za to wyróżnić w filmie dwie zasadnicze części: pierwszą i główną będą ostatnie dni tytułowego bohatera, który prowadzi plantację tamaryndowców pośród tajskich dżungli. Odwiedza go szwagierka Jen wraz z siostrzeńcem Tongiem. Boonmee ma poważne problemy z nerkami i wyczuwa zbliżającą się śmierć. Tutaj trzeba przyznać, że dialogi nie stanowią głównego składnika tego obrazu, chociaż kiedy już się pojawiają, to zawsze mają ogromne znaczenie. Ten obraz jest w tym sensie prawdziwy – przecież gdy spędzamy czas z bliskimi, możemy pozwolić sobie na prawdziwe rozmowy i prawdziwe milczenie. Druga część filmu to swego rodzaju zwieńczenie historii – Jen po pogrzebie wujka spędza czas z Tongiem, który jest mnichem, ale też – przede wszystkim – członkiem rodziny.

A jednak ten film odchodzi dalece od zachodniego pojęcia realizmu. Podczas kolacji na ganku do stołu z żywymi zasiądzie Huay, nieżyjąca od 19 lat żona Boonmee, a także przybędzie ze świata głodnych duchów jego syn Boonsong – w postaci potwornej małpy (którą reżyser zaczerpnął z ulubionych komiksów fantasy, stąd Boonsong mówi, że znał to stworzenie z historii z dzieciństwa). Huay obawia się, że jako duch zupełnie zniknie po śmierci Boonmee, ponieważ duchy przywiązują się nie do miejsc, a do żywych... Chociaż powinna pocieszać Boonmee, przybyła, aby zdradzić mu swoje własne obawy. Podobnie przewrotna oraz kontrowersyjna jest – jakby będąca snem śpiącej na hamaku bohaterki – opowieść o szpetnej księżniczce, uwiedzionej przez suma zamieszkującego zaczarowane jezioro. Tak jak w opowieściach o greckich bóstwach, Zeus gwałci niewiasty w postaci byka, tak tutaj kochanek z poprzedniego życia wcielony w rybę uprawia oralną miłość na spragnionej czułości księżniczce. Równie metaforyczna jest podróż Boonmee przez jaskinię, jak on sam mówi: "Ta jaskinia jest jak łono matki. Urodziłem się tutaj w dzień, którego nie pamiętam. Wiem tylko, że się tutaj urodziłem. Nie wiem, czy byłem człowiekiem, czy zwierzęciem. Kobietą czy mężczyzną". Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji zamysłu samego Apichatponga: w pierwotnej wersji filmu wszystkie zagadki miały zostać objaśnione, a wątpliwości rozwiane. Uznał on jednak, że w życiu często nie rozumiemy wielu rzeczy, a dawanie gotowych odpowiedzi ograniczy wyobraźnię widza. Stąd wszystkie sceny zostały usunięte. Jak reżyser mówi: "dzięki temu widz musi sam rozważyć, czy Boonmee w poprzednim życiu był księżniczką, sługą czy rybą".

Warto także pamiętać, jakie jest motto filmu – które oczywiście stanowi do niego wstęp – "Kiedy patrzę na dżunglę, wzgórza i doliny, przed oczami stają mi moje poprzednie wcielenia". Można gdybać, czy jest to cytat napisany na potrzeby filmu czy też zaczerpnięty. Źródło nie zostało podane. Niemniej, krajobraz, w którym toczy się akcja filmu – dżungla – ma spore znaczenie. Te dzikie, niezmierzone terytoria przywodzą na myśl najbardziej przerażające stworzenia i mroczne tajemnice. To jest granica dwóch światów: znanego i nieznanego, cywilizacji i natury, Tajlandii i Laosu, a także życia i śmierci. Tym bardziej późniejszy powrót do "cywilizacji" ciotki Jen ujawnia te kontrasty. Tajlandia jest krajem, do którego zachodnia kultura powoli dociera, lecz jest to kraj buddyjskich klasztorów i magicznych rytuałów. Podczas kręcenia tego filmu, reżyser musiał, zgodnie z życzeniem ekipy filmowej, złożyć ofiary dla boga Ganetry, patrona sztuk pięknych. A przecież paręnaście metrów dalej, w tej samej Tajlandii, właśnie otwarto kolejny sklep Tesco. Szaleje tam również cenzura, która stara się ukrócić twórczość takich artystów jak Apichatpong. Czytając wypowiedzi reżysera, odczułam mocno, jak niewiele jest w powszechnym obiegu informacji o kulturze tego egzotycznego kraju...

Na koniec kilka słów o tytule. Jest on nieco mylący, ponieważ nawiązuje do tytułu książki oraz realnej osoby – lokalnego mędrca Boonmee, który dzięki wieloletniej medytacji posiadł zdolność wglądu w przeszłość oraz przyszłość. Jego żywot był tak urzekający, że jego biografii poświęcił swoją książkę buddyjski mnich Phra Sripariyattiweti z klasztoru Sang Arun Forest, wydawszy ją pod tytułem Człowiek, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia w 1983. Reżyser Apichatpong "Joe" Weerasethakul słyszał o nim już wcześniej, jednak nie zdołał go spotkać, ponieważ prawdziwy Boonmee zdążył umrzeć. Tymczasem fabularnie film posiada wiele niesamowitych odniesień do rzeczywistości. Można by ich wymieniać mnóstwo – choćby fakt, że ojciec Apichatponga zmarł z powodu niewydolności nerek; rejon, w którym ma miejsce akcja, to ojczyste okolice reżysera, choć wychował się on w mieście, a nie na wsi – jednak poznał on dobrze dylematy północno-wschodniego rejonu Tajlandii, gdzie jest zatrzęsienie emigrantów z Laosu, a także wspomnienia krwawych walk z laotańskimi komunistami są wciąż żywe. Wbrew odruchowym skojarzeniom więc wcale nie chodzi o dosłowne "przywołanie". Sam reżyser w wywiadach przyznał, że ogromną inspiracją do stworzenia tego filmu – chociaż nieostrożny widz bez zastanowienia szukałby źródeł magicznych, baśniowych czy religijnych – były stare tajskie filmy i komiksy, kino Mayi Deren czy Andy'ego Warhola, a także różnej maści horrory. "Chcę je docenić i pożegnać, ponieważ te rzeczy odchodzą w zapomnienie i umierają, tak jak wujek Boonmee" – wypowiedział się dla "Guardiana".
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones