Recenzja filmu

W mieście Sylvii (2007)
José Luis Guerín
Pilar López de Ayala
Xavier Lafitte

W poszukiwaniu straconego czasu

Oto mamy mężczyznę (Xavier Lafitte), który nieco przypomina wyrośniętego chłopca. Już na pierwszy rzut oka wygląda na marzyciela. Rozwichrzone kędzierzawe włosy, utkwiony w oddali wzrok... Siedzi
Oto mamy mężczyznę (Xavier Lafitte), który nieco przypomina wyrośniętego chłopca. Już na pierwszy rzut oka wygląda na marzyciela. Rozwichrzone kędzierzawe włosy, utkwiony w oddali wzrok... Siedzi tak zamyślony na łóżku, w rękach trzyma notes i ołówek. Zmienia pozycje, myśli, coś pisze, spogląda to tu, to tam... Tak oto przedstawia się pierwsza scena filmu "W mieście Sylvii" (trwająca minimum 5 minut). Pytanie: kim jest Sylwia (czy też Sylvia, jak to woli)? Otóż Sylwia (Pilar López de Ayala) to tajemnicza kobieta, o której wiemy niewiele ponad to, że główny bohater kiedyś ją poznał, a obecnie jej poszukuje. Film rozwija się powoli, jak nić przy haftowaniu wzoru. Tylko czy wzór jest na tyle piękny, by warto było poświęcić mu tyle czasu? Główną częścią filmu jest podążanie za "panną z pamięci" poprzez wielkie miasto, jakim jest tu Strasburg. Mamy małe, wąskie uliczki, tramwaje, pana z kwiatami, ludzi na rowerach, dziewczynę proszącą o papierosa. Wszystko proste i spokojne, ale... nienaturalne. Patrząc na to wszystko, ma się wrażenie, że ktoś postarał się poukładać klocki w jedną całość, a potem stwierdził, że "stoi" i wygląda nie najgorzej. Jednak łatwo się zmęczyć ogólną monotonią, film wydaje się długi, na co wskazuje w tytule recenzji książka pana Prousta. Niektórym, nie zaprzeczam, może się spodobać ów ślimaczy tok wydarzeń, "smakowanie" chwil, takich jak oglądanie powiewającej na wietrze sukienki, która się suszy na balkonie, czy kontemplacja kobiecej urody w kawiarni... a jakże. Jednak "co za dużo, to niezdrowo", więc kwadrans patrzenia na rozmawiających ludzi, w tym jakąś pannę owijającą sobie kosmyk włosów wokół palca, czy jakąś kelnerkę, próbującą się uporać z klientami, nie robi na mnie żadnego wrażenia. Pan rysownik (ponieważ takiż to talent posiada główny bohater) tępo patrzy dookoła siebie (chwilami zastanawiałam się, czy aby natura mu nie poskąpiła jakichś mięśni twarzy) i poszukuje kobiety z przeszłości. Kiedy w końcu otwiera usta, jest tak samo mało przekonywujący i bezbarwny jak na początku. Trzeba też dodać, że w filmie słyszymy jedynie jeden konkretny dialog, niespecjalny, jednakże należy do nielicznych zabawnych elementów filmu. Poza nim tło 84 minut stanowią naturalne odgłosy miasta: tramwaje, samochody, szum wiatru czy szmer rozmów w kawiarni. Muzyczna część jest natomiast skromna i przedstawia się następująco: 15-minutowe rzępolenie na skrzypeczkach (może tylko mnie się nie spodobało, proszę sobie nie brać tego do serca) i dwa lub trzy taneczne kawałki z dawnych lat, które pomagają nie zasnąć. Na tle wspomnianego rysownika o twarzy z marmuru, inni nie wypadają lepiej. Na przykład pewna dziewczyna, długowłosa brunetka o uroczym uśmiechu i ładnym spojrzeniu, przez około 2 minuty wypełnia sobą prawie cały kadr. Ale cóż z tego, skoro już po paru sekundach wydaje nam się, że zamiast zwykłej dziewczyny widzimy modelkę, która pozuje do zdjęć... "trochę w lewo - wydaje się, że ktoś mówi zza naszych pleców - dobrze... teraz uśmiech, tak... teraz niech się pani pochyli, włosy opadną... pięknie... i rozmarzone spojrzenie... jeszcze... tak"... Nie pozostaje mi nic do dodania. Niestety reżyser i jednocześnie scenarzysta: José Luis Guerín się nie popisał. W tym nieomal niemym filmie nie znajdziemy niestety nic poza dreptaniem za panią-z-marzeń i czasem trochę bardziej barwnymi "pocztówkami" ze Strasburga, które zawdzięczamy pani Natashy Braier.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones